Tatry Słowackie [01-04.07.2010r.]
- Szczegóły
- Opublikowano: czwartek, 08 lipiec 2010 20:33
Nadszedł ten wielce oczekiwany czwartek, kiedy to mieliśmy przejechać się busem. Miał on być niebieściutki i miało nas bujać na zakrętach to w lewo, to w prawo i frajda miała być niebywała. Myślałam, że w atrakcję również lekcje survivalu "jak przeżyć w lesie wśród komarzyc wygłodzonych" zostały wliczone, ale nie - to tylko awaria (niewiarygodne - mercedesy też się psują!). Szybko niebieskiego podmienili na żółciaka, za to z przyciemnionymi szybami i wszystko zaczęło się od początku. Pakowanie walizek, plecaków i wszelkich dóbr osobistych. I zaczęła się zabawa w brum, brum. Na piątym biegu dotarliśmy do celu. Rozlokowali nas po pokojach, wszak po takich przeżyciach sen się nam należał jak psu buda. Tutaj zamierzałam zakończyć relację, wykonać sprytny myk: ctrl+c i ctrl+v i po relacji, ale FA mi usunęła ze strony informacje wszelkie, czyli co, jak wysoko i gdzie. Pozostało więc zrobienie coś z niczego i stanie się mistrzem "lania wody"
Pascal na kolanach i czekam, aż moc przybędzie. Czekam i czekam, może gdyby Piotrek boczku podrzucił, albo choć Paweł żelki, to poszłoby lepiej, gdyż Moc zapewne też łasuchem jest Mój wzrok zatrzymał się na nazwie Tatransky Narodny Park. O tak, to jest pewnik, to tam spędziliśmy weekend! TNP - Teraz Natchnienie Przybyło
There I was on a July morning looking for plesov with the strenght of a new day dawning and the beautiful sun
Żeby cokolwiek znaleźć wkroczyliśmy na szlak, wiodący Doliną Siedmich Pramenov. Gdzie te źródła, gdzie? Podobno są, nawet wiadomo, co się z nich tworzy - Czarna Woda Rakuska. Ja tam się cieszę, że zdołałam dostrzec Schronisko, czyli Chatę Plesnivec, skąd po krótkim odpoczynku udaliśmy się dalej, w poszukiwaniu pierwszych plesov. Nagroda za wysiłek była nie byle jaka, wiadomo najlepiej z wysokiego pułapu zaczynać, a co :) Grunt, że Velke, a do tego Bele. Zdjęciom nie było końca, z kamieniami i na i obok, dobrze, że z tych wrażeń sobie ktoś pod kamieniem nie zrobił. Kiedy sobie uzmysłowiliśmy, że jeszcze jedno pleso przed nami ruszyliśmy ochoczo dalej, tym bardziej, że tam jasne i ciemne było, a Pleso Zelene. Dobijanie kalorii i dalej do celu ścieżką pośród morenowych zwałów porosłych kosodrzewiną łagodnie wznosząca się do kolejnego malutkiego plesa, tym razem Ciernego. Potem już tylko żlebem w górę, płyta za płytą, kamień za kamieniem i żeby ręce porozciągać przez moment łańcuchy i wreszcie sedlo A skoro sedlo, to by się siedło. Tak też i uczyniliśmy. Svistovka odkryła przed nami tajemnice wszelkie i pokazała swe panoramy. Wszyscy widokami się nasycili z wyjątkiem Emy i Piotra, którzy na przejażdżkę na Łomnicę się skusili. Reszcie wystarczyło... łomnickie pleso. Skalnate pleso i chata to ostatnie atrakcje na trasie, jednakże nie ostatnie w dniu dzisiejszym. Czekały na nas bowiem schabowe...
There I was on a July morning looking for stitov with the strenght of a new day dawning and the beautiful sun
Znowu piękny dzień. A przed nami upragniony szczyt, jedyny, możliwy do zdobycia w tej części Tatr. Szybka przeprawa żółtym do Zelonego Plesa, odpoczynek i dalej w drogę, wszak kozice czekały na nas i spóźnić się nie wypadało. Śnieg też walczył z promieniami słońca jak mógł, żebyśmy mogli zimowych rozkoszy zakosztować i wspomnieć jak na rajdzie do Lecha się bawiliśmy Po prawej stronie, rzekomo dziesięciu taterników wspinających się na Kozi Szczyt, machało do nas, nie ma co atmosfera przyjazna. Śmignęliśmy Cerveną doliną, z przymusową sesją dla fotoreporterów przy Cervenym Plesie i szybko w drogę, bo 3 kwadranse przed szczytowaniem będzie najweselej i pojawi się długo oczekiwany dreszczyk emocji, a wszystko to za sprawą kilkumetrowego łańcucha. Trochę metalu, a tyle radości Tuż za nim Kolovy Prechod, niewielka przełączka w grani Jagnięcego, jeszcze strawersowanie żlebków i Jahnaci Stit osiągnięty. Na szczycie krótka uroczystość, bez owacji, gdyż nowa członkini nieprzygotowana była (a korzystając z okazji - gdyby ktoś znał losy zdjęcia Alutki z ubiegłego stulecia to proszę o kontakt ) i każdy patrzył przed siebie. Chmury odeszły w dal, odsłaniając okoliczne szczyty. Nie będę pisać co czułam, gdyż to nie pamiętnik, ale kto był i widział wie o co chodzi i biega :) Powrót tym samym szlakiem. Niestety z drobnym incydentem: szybkiego powrotu do zdrowia Józku! Czekała na nas także i miła niespodzianka. Sympatyczny jednorożec stał i czekał na nas. Nabrał odwagi i postanowił podejść bliżej i wskazać nam właściwy szlak, żebyśmy spokojnie wrócić do domu mogli. Nie zażądała również żadnego honorarium za pozowanie do zdjęć. A nasi paparazzi korzystali z tego do woli. My tez mogliśmy nacieszyć oczy widokiem stepującej wśród kosodrzewiny kozicy. Pokazała nam jak się poruszać po skałach i wdrożyliśmy to w czyn. Zeszliśmy więc błyskawicznie. Obiadokolacja i kolejna wyprawa, tym razem do potrawin po takie tam różności. Ale market zamknęli nam przed nosami i rzucili tylko informacją, że chleba nie ma. Ale czy ktoś potrzebował chleba? Nic to, rozśpiewany wieczór to tradycja i mieć miejsce musi. A po takim wieczorze, rankiem...
I'm easy like sunday morning, yeah, I'm easy like sunday morning...
Yeah, yeah, ale rozprostować kości trzeba. Tym razem zdobywaliśmy okolice popradzkiego stawu. Na początku szlaku miejsce obok którego przejść obojętnie się nie wadzi. Pod wschodnimi urwiskami Osterwy zgromadzono tablice pamiątkowe poświęcone ofiarom Tatr lub ludziom szczególnie zasłużonym dla gór. W centrum cmentarza urokliwa kapliczka, a między wantami skalnymi ustawione drewniane krzyże ludowego artysty, a na głazach dziesiątki inskrypcji. Czas gonił, więc Popradzkie Pleso i chatę przy nim podziwialiśmy z biegu, a potem z góry spiesząc się na Sedlo pod Ostrvou, a potem na Ostrovou, gdzie pękły nasze ostatnie puszki, których zawartością napełniliśmy nasze żołądki.
Dalsza trasa przypominała mi część naszej Chochołowskiej - Łopata i Łopata, tutaj dla odmiany Batizowska i Batizowska. I do tego chmury zaczęły straszyć, tzn. straszyć zaczęły tyły, bo liderzy to zmokli i nie mieli możliwości pooglądać swoich lic odbitych w tafli Batizovskego Plesa. Zrelaksowane tyły mogły się napatrzeć za to do woli. I cieszyły się tym widokiem, wszak następnym razem taką okazję będziemy mięli za rok! O 17 wyjazd z Vysnych Hag. Wyrobiliśmy się, ba, nawet toaletę prowizoryczną przeprowadziliśmy. Żółciak jeszcze przed północą szczęśliwie dowiózł nas* do domu
*Nas, czyli:
Krysię z Kubą (co zawsze razem kroczą)
Pana Prezesa (co prezenty rozdaje)
Józka (co zna się na polityce)
Ryśka (co przed wyjazdem zawsze coś z lodówki wyciąga)
Majeczkę (co ma bluzę jak metalówa)
Agę (co ma wiktuały)
Emę (co znika jak kamfora)
Anię (co cieniem Emy jest - ewentualnie odwrotnie, tego nie wie nikt )
Natalkę (co fajnie w kiecce wygląda)
FA i Olę (co na lansie się znają)
Piotra (co ma aparat, nie tylko cyfrowy )
Pawła (co się nie zgubi, bo jaskrawe koszulki ma)
Sławka (pam, pararam pam parara)
Mietka (co spokojnym człowiekiem jest)
i Alutkę (co pozdrawia Was wszystkich i dziękuje za wspaniałą wyprawę)
Pascal na kolanach i czekam, aż moc przybędzie. Czekam i czekam, może gdyby Piotrek boczku podrzucił, albo choć Paweł żelki, to poszłoby lepiej, gdyż Moc zapewne też łasuchem jest Mój wzrok zatrzymał się na nazwie Tatransky Narodny Park. O tak, to jest pewnik, to tam spędziliśmy weekend! TNP - Teraz Natchnienie Przybyło
There I was on a July morning looking for plesov with the strenght of a new day dawning and the beautiful sun
Żeby cokolwiek znaleźć wkroczyliśmy na szlak, wiodący Doliną Siedmich Pramenov. Gdzie te źródła, gdzie? Podobno są, nawet wiadomo, co się z nich tworzy - Czarna Woda Rakuska. Ja tam się cieszę, że zdołałam dostrzec Schronisko, czyli Chatę Plesnivec, skąd po krótkim odpoczynku udaliśmy się dalej, w poszukiwaniu pierwszych plesov. Nagroda za wysiłek była nie byle jaka, wiadomo najlepiej z wysokiego pułapu zaczynać, a co :) Grunt, że Velke, a do tego Bele. Zdjęciom nie było końca, z kamieniami i na i obok, dobrze, że z tych wrażeń sobie ktoś pod kamieniem nie zrobił. Kiedy sobie uzmysłowiliśmy, że jeszcze jedno pleso przed nami ruszyliśmy ochoczo dalej, tym bardziej, że tam jasne i ciemne było, a Pleso Zelene. Dobijanie kalorii i dalej do celu ścieżką pośród morenowych zwałów porosłych kosodrzewiną łagodnie wznosząca się do kolejnego malutkiego plesa, tym razem Ciernego. Potem już tylko żlebem w górę, płyta za płytą, kamień za kamieniem i żeby ręce porozciągać przez moment łańcuchy i wreszcie sedlo A skoro sedlo, to by się siedło. Tak też i uczyniliśmy. Svistovka odkryła przed nami tajemnice wszelkie i pokazała swe panoramy. Wszyscy widokami się nasycili z wyjątkiem Emy i Piotra, którzy na przejażdżkę na Łomnicę się skusili. Reszcie wystarczyło... łomnickie pleso. Skalnate pleso i chata to ostatnie atrakcje na trasie, jednakże nie ostatnie w dniu dzisiejszym. Czekały na nas bowiem schabowe...
There I was on a July morning looking for stitov with the strenght of a new day dawning and the beautiful sun
Znowu piękny dzień. A przed nami upragniony szczyt, jedyny, możliwy do zdobycia w tej części Tatr. Szybka przeprawa żółtym do Zelonego Plesa, odpoczynek i dalej w drogę, wszak kozice czekały na nas i spóźnić się nie wypadało. Śnieg też walczył z promieniami słońca jak mógł, żebyśmy mogli zimowych rozkoszy zakosztować i wspomnieć jak na rajdzie do Lecha się bawiliśmy Po prawej stronie, rzekomo dziesięciu taterników wspinających się na Kozi Szczyt, machało do nas, nie ma co atmosfera przyjazna. Śmignęliśmy Cerveną doliną, z przymusową sesją dla fotoreporterów przy Cervenym Plesie i szybko w drogę, bo 3 kwadranse przed szczytowaniem będzie najweselej i pojawi się długo oczekiwany dreszczyk emocji, a wszystko to za sprawą kilkumetrowego łańcucha. Trochę metalu, a tyle radości Tuż za nim Kolovy Prechod, niewielka przełączka w grani Jagnięcego, jeszcze strawersowanie żlebków i Jahnaci Stit osiągnięty. Na szczycie krótka uroczystość, bez owacji, gdyż nowa członkini nieprzygotowana była (a korzystając z okazji - gdyby ktoś znał losy zdjęcia Alutki z ubiegłego stulecia to proszę o kontakt ) i każdy patrzył przed siebie. Chmury odeszły w dal, odsłaniając okoliczne szczyty. Nie będę pisać co czułam, gdyż to nie pamiętnik, ale kto był i widział wie o co chodzi i biega :) Powrót tym samym szlakiem. Niestety z drobnym incydentem: szybkiego powrotu do zdrowia Józku! Czekała na nas także i miła niespodzianka. Sympatyczny jednorożec stał i czekał na nas. Nabrał odwagi i postanowił podejść bliżej i wskazać nam właściwy szlak, żebyśmy spokojnie wrócić do domu mogli. Nie zażądała również żadnego honorarium za pozowanie do zdjęć. A nasi paparazzi korzystali z tego do woli. My tez mogliśmy nacieszyć oczy widokiem stepującej wśród kosodrzewiny kozicy. Pokazała nam jak się poruszać po skałach i wdrożyliśmy to w czyn. Zeszliśmy więc błyskawicznie. Obiadokolacja i kolejna wyprawa, tym razem do potrawin po takie tam różności. Ale market zamknęli nam przed nosami i rzucili tylko informacją, że chleba nie ma. Ale czy ktoś potrzebował chleba? Nic to, rozśpiewany wieczór to tradycja i mieć miejsce musi. A po takim wieczorze, rankiem...
I'm easy like sunday morning, yeah, I'm easy like sunday morning...
Yeah, yeah, ale rozprostować kości trzeba. Tym razem zdobywaliśmy okolice popradzkiego stawu. Na początku szlaku miejsce obok którego przejść obojętnie się nie wadzi. Pod wschodnimi urwiskami Osterwy zgromadzono tablice pamiątkowe poświęcone ofiarom Tatr lub ludziom szczególnie zasłużonym dla gór. W centrum cmentarza urokliwa kapliczka, a między wantami skalnymi ustawione drewniane krzyże ludowego artysty, a na głazach dziesiątki inskrypcji. Czas gonił, więc Popradzkie Pleso i chatę przy nim podziwialiśmy z biegu, a potem z góry spiesząc się na Sedlo pod Ostrvou, a potem na Ostrovou, gdzie pękły nasze ostatnie puszki, których zawartością napełniliśmy nasze żołądki.
Dalsza trasa przypominała mi część naszej Chochołowskiej - Łopata i Łopata, tutaj dla odmiany Batizowska i Batizowska. I do tego chmury zaczęły straszyć, tzn. straszyć zaczęły tyły, bo liderzy to zmokli i nie mieli możliwości pooglądać swoich lic odbitych w tafli Batizovskego Plesa. Zrelaksowane tyły mogły się napatrzeć za to do woli. I cieszyły się tym widokiem, wszak następnym razem taką okazję będziemy mięli za rok! O 17 wyjazd z Vysnych Hag. Wyrobiliśmy się, ba, nawet toaletę prowizoryczną przeprowadziliśmy. Żółciak jeszcze przed północą szczęśliwie dowiózł nas* do domu
*Nas, czyli:
Krysię z Kubą (co zawsze razem kroczą)
Pana Prezesa (co prezenty rozdaje)
Józka (co zna się na polityce)
Ryśka (co przed wyjazdem zawsze coś z lodówki wyciąga)
Majeczkę (co ma bluzę jak metalówa)
Agę (co ma wiktuały)
Emę (co znika jak kamfora)
Anię (co cieniem Emy jest - ewentualnie odwrotnie, tego nie wie nikt )
Natalkę (co fajnie w kiecce wygląda)
FA i Olę (co na lansie się znają)
Piotra (co ma aparat, nie tylko cyfrowy )
Pawła (co się nie zgubi, bo jaskrawe koszulki ma)
Sławka (pam, pararam pam parara)
Mietka (co spokojnym człowiekiem jest)
i Alutkę (co pozdrawia Was wszystkich i dziękuje za wspaniałą wyprawę)