Bieszczady - Sylwester 2007/2008
- Szczegóły
- Opublikowano: czwartek, 11 grudzień 2008 01:12
Na „nizinach” zimy nas nie rozpieszczają. Coraz częściej słyszymy w prognozach od pani/pana pogodynki, że jest „atak wiosny w środku zimy”, albo „tej zimy mamy wszystko oprócz zimy” itp. Coraz rzadziej widzimy śnieg na ulicach naszych miast, miasteczek i wsi. Gdzie się podziały sięgające do kilkudziesięciu centymetrów zaspy śnieżne, gdzie często odśnieżane były tylko fragmenty chodników czy jeden pas drogi? Pamiętacie jakiż to był fantastyczny okres, kiedy jako dzieci, po szkole rzucaliśmy tornistry, plecaki w kąt i ubrani w kombinezony z sankami aż do zmroku szaleliśmy na miejskich górkach??? Pamiętacie zimy, gdy spadło tyle śniegu, że kopano tunele pomiędzy wejściami do domów, sklepów, kościołów, szpitali....... A pamiętacie kiedy ostatnio słyszeliście za oknem o piątej nad ranem szuflowanie pracowników służb porządkowych????
Nie dotyczy to gór. Tu jest inaczej. Jest ogromna szansa by zobaczyć śnieg, zaspy i co to prawdziwa zima. Tutaj zima nas nie zawiedzie......kiedykolwiek przyjeżdżamy zawsze czeka nas białe szaleństwo.
Jesteśmy „szczęśliwcami”, że te ostatnie dni roku spędzamy w Bieszczadach. Ustrzyki Górne i góry witają nas piękną, zimową szatą. Cała miejscowość i otaczające ją szczyty górskie pokryte są kilkucentymetrowym zmrożonym śniegiem. I o to chodziło!!!!!
W sobotę, po gorącym żurku siedem osób wyrusza w góry. Autobusikiem podjeżdżamy do Berehów Górnych, skąd czerwonym szlakiem pniemy się na Połoninę Caryńską. Dzionek jest cudny. Na niebie króluje słoneczko, które swymi ciepłymi promieniami okala ziemię. O takiej pogodzie marzyliśmy. Mrozik trzyma solidny. Śnieg iskrzący się jakby milionami srebrnych gwiazdeczek, skrzypi pod naszymi butami. Wędrując ku górze pomalutku zdejmujemy wierzchnie kurtki, czapki....Promienie odbijające się od powierzchni śniegu, jak i te bezpośrednie ogrzewają nam twarze i je rozjaśniają swoim blaskiem. Prawa, lewa, prawa, lewa.....wędrujemy równomiernie ku górze. Poza granicą lasu wyłaniają się nam obłędne widoki gór. Gdzie nie sięgnąć wzrokiem góry, góry i tylko góry aż po horyzont. Mamy jeszcze jedną wielką niespodziankę, „nagrodę”.....możemy podziwiać zjawisko inwersji. Oczu oderwać nie można od zatopionych po części w morzu chmur gór i ciężko schować aparat fotograficzny. Inwersja dodaje uroku i powabu górom, to już nie „mercedes” ale „rolls-royce” wśród piękna krajobrazu. Wychodząc na Połoninę Caryńską na powrót musimy ubrać kurtki i czapki, zakładamy kapoce i szczelnie się opatulamy szalem, bo bardzo mocno wieje. Wiatr hula, wiruje jak oszalały. Wokół nas wykręca piruety jak zawodowi łyżwiarze. Chce nam głowy pourywać i próbuje zrzucić ze szlaku. Ale jesteśmy nieugięci, wędrujemy z krótkimi postojami na łyk gorącej herbaty, czekolady i sesję fotograficzną. Klatka za klatką przewija się w aparacie czas .......uwieczniamy panoramę Bieszczad aż po horyzont, który sięga do znanych nam ukraińskich gór. Mijamy rozwidlenie szlaków. Zielony schodzi na Przełęcz Przysłup Caryński, my idziemy jeszcze kawałek czerwonym szlakiem połoniną i schodzimy do Ustrzyk Górnych. Na dole zaglądamy do knajpki Caryńskiej gdzie siedzą nasi znajomi. Wymieniamy się wrażeniami. Oni także przy promykach słonka pospacerowali sobie po zakątkach Ustrzyk i dolinkach dochodzących do miejscowości.
Rankiem ciepło ubrani, bo nocka była bardzo mroźna idziemy na Mszę Św. do miejscowego Kościółka. Po degustacji żurku ugotowanego przez inny pokój( tradycją jest, że codziennie inny pokój serwuje żurek według własnego, sprawdzonego przepisu ) wyruszamy na Rawki. Autobusik zawozi nas na Przełęcz Wyżniańską skąd zielonym szlakiem dochodzimy do schroniska pod Małą Rawką. Tutaj po krótkim odpoczynku rozdzielamy się. Część grupy powraca do Hoteliku Białego a druga nas część wyrusza ku górze. Równomiernie kroczek za kroczkiem zielonym szlakiem pniemy się na Małą Rawkę. W lesie cień , jest chłodniej. Spomiędzy konarów drzew przebijają się promyki słoneczka. I znów mamy przepiękny dzionek. Wędruje nam się wspaniale, gdyż wiemy, że tam na górze znów będą obłędne widoki. Na Małej Rawce ukazuje nam się przepiękna panorama Bieszczad polskich i ukraińskich. I również dzisiaj w górach możemy podziwiać zjawisko inwersji. Chyba w tym roku, który już pomalutku kończy swój bieg byliśmy grzeczni. W Bieszczadach , na Sylwestra mieć tak ładną pogodę!!!! Ale zaraz, zaraz......dziś aura jest wspanialsza, nie ma wiatru. Wędrówka granią staje się milsza, człowiek może na spokojnie nasycić się widokami, nic nie pcha do przodu, nie cofa do tyłu czy nie próbuje zepchnąć na prawą stronę stoku. Na szczycie Małej Rawki robimy krótki popas. Z rąk do rąk krąży gorąca herbatka, czekolada i słodka „uciecha”. Zjadamy pierwsze „piętro” smakołyku, ptasiego mleczka od Dorotki i Stefana. Zbieramy się do dalszej wędrówki. Opuszczamy zielony szlak, który schodzi do Rawek i idziemy żółtym na Wielką Rawkę. Na jej szczycie kolejna sesja zdjęciowa i dla rozgrzewki kubeczek gorącej herbaty. Nie możemy się napatrzeć na wyłaniające się z morza chmur szczytów górskich. Jeden za drugim rozpoznajemy ich nazwy. Do tego wszystkiego jakby najsłynniejszy malarz świata pomalował niebo, musnął gdzieniegdzie swoim pędzlem. Cały czas króluje słonko a towarzystwa dotrzymują jemu cirrusy. Niebieskim szlakiem schodzimy na bazę. Właściwie trzy osoby z grupy większość trasy zjeżdża na jabłuszkach.
Co wieczór zbieraliśmy się w jednym z pokoi na pogaduchach, opowieściach, których mistrzem był Józek, na śpiewach przy akompaniamencie gitar, na tańcach. Ale ta najważniejsza, pełna muzyki noc zbliżała się wielkimi krokami. Była tuż, tuż.....
Od samego rana zamieszanie..... Jak zawsze wspólne śniadanie, potem ustalanie co będziemy robić. Pracy jest sporo do przygotowania na tę ostatnią noc w roku. Rysiek ubiera się i idzie w góry. Pogoda równie piękna jak w poprzednich dniach. Z plecaczkiem a w środku z „małym co nieco” jak mawiał Kubuś Puchatek, idzie na Szeroki Wierch. Nogi go niosą do przodu, i w krótkim czasie osiąga najwyższy szczyt Bieszczad, Tarnicę. A w Hoteliku Białym „zakłady krawieckie ” pracują pełną parą. Do przeszycia są koraliki, piórko z prawej strony....i ostatnie przymiarki. Jeszcze mała drzemka, choć nie wiem czy można się wyspać na zapas???? Po południu nasi chłopcy przygotowują i ubierają salę, dziewczyny zatroszczyły się o „szwedzki” stół. Tuż przed dwudziestą, czas rozpocząć zabawę. Stroimy się i po kolei pokojami dołączamy do orszaku. W tym roku wszyscy przebieramy się za Indian. Cóż za kolory, cóż za barwy i różnorodność. Jak Polska długa i szeroka tyle pomysłów. Pojawił się Szaman, który zataczał wokół nas magiczną aurę. Przez cały sylwestrowy wieczór palił zioła i wymawiał zaklęcia, by po tańcach przyszedł spokojny sen a i każdy dzionek nadchodzącego roku był pełen ciepła, miłości i spokoju. Oj, trudne miał zadanie............. Na doroczną imprezę przybył do nas Wódz, który wywodzi się z plemienia Siurksów. W przepięknym pióropuszu, trofeum na ramieniu i prawej nodze oczarowywał piękne Squaw. Oczywiście przez cały wieczór dbał o nas, by nikomu nie zabrakło ognistej wody. Zabawę uświetnili Indianie i cudowne Sqaw z plemienia ŁApaczy, Ryczących Bawołów, Siurksów, Dupaczy i Dziadostwa...... W tak wyjątkową noc nikt nie wstępuje na wojenną ścieżkę. Wszyscy, niezależnie skąd pochodzą i od jakich wojowników się wywodzą, idziemy w pokojowych zamiarach do obecnych w naszym hotelikowym Wigwamie bladych twarzy. „Spalamy” z nimi fajkę pokoju, którą zastępuje woda ognista. W pokojowych nastrojach i z uśmiechem na twarzy bawimy się do białego rana. O północy wychodzimy przed wigwam, gdzie przy spadających płatkach śniegu wszyscy wszystkim składają serdeczne życzenia noworoczne.
We wtorek koło południa czas opuścić przyjazne Ustrzyki Górne i powrócić do swoich domów, do Rodzin i codziennych obowiązków. Czas nieubłaganie płynie do przodu ale myślę, że jak bumerang jeszcze tu powrócimy........