ptt_tbg.jpgptt_zima.jpg

Bieszczady [07-09.03.2008r.]

Organizatorem i kierownikiem rajdu był Grzesiu Bień, a po bieszczadzkich szlakach i bezdrożach prowadził nas Jacek Gospodarczyk. W rajdzie uczestniczyło 36 osób (w tym 2 gitarzystów) + 1 gitara + 1 samograj.

7 marca  - piątek
O godz. 1630 wyruszamy tradycyjnie spod  klubu Tapima. W Nowej Dębie dołączają do nas Lechu, Wiesiek i Robert z Elą. Jesteśmy w pełnym składzie i zmierzamy przez Rzeszów, Brzozów, Sanok i Lesko w kierunku wsi Dołżyca, gdzie będziemy mieszkać  w ośrodku Cień PRL-u – „skansenie realnego socjalizmu”,  który otwiera swe gościnne podwoje turystom, malarzom i rzeźbiarzom.
Do ośrodka dojeżdżamy po 9 wieczorem. Zajęliśmy pokoje. Niektórzy zapoznają się z atmosferą tego miejsca. W ośrodku jest karczma „Ostatnia Deska Ratunku”. Jej wystrój to umieszczone na ścianach portrety działaczy partyjnych i państwowych PRL-u: Władysława Gomułki, Józefa Cyrankiewicza, Stanisława Kani, marszałka Rokossowskiego, generała Świerczewskiego. Wisi także portret generała Jaruzelskiego. Na ścianach wiszą różne odznaki, odznaczenia i plakaty propagandowe, zarówno polskie, jak i radzieckie oraz reprodukcje radzieckich obrazów z epoki socrealizmu. Wyeksponowano czapki żołnierzy sowieckich, stare radia, telewizory, hełmy oraz milicyjne pałki. Przy samym barze nad butelkami umieszczono liczne popiersia Lenina i plakat propagandowy z podobizną samego Stalina. A wśród rekwizytów z epoki socjalizmu umieszczono drewniane rzeźby postaci ludzkich, przypominające świątki beskidzkie.
Wieczorem rozpoczynamy wspólne śpiewanie. Przygrywał nam na gitarze Andrzej, którego artystyczny kunszt poznaliśmy na bieszczadzkim rajdzie w październiku zeszłego roku. W repertuarze naszego wieczoru dominowały szanty, piosenki Rodowicz, ballady Okudżawy (wersja polskojęzyczna). Andrzej z niezwykłym przejęciem zaśpiewał polską wersję  znanej francuskiej piosenki „Nathalie”. Słuchaliśmy go ze wzruszeniem….
 
8 marca - sobota
Wita nas pochmurny poranek. Z „samograja” dobiegają słowa piosenek „Kochane baby, ach te baby”.. „Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj nie wie się…” Przecież dzisiaj Dzień Kobiet… Przygotowujemy się do wyruszenia na szlak. Ci, co pierwszy raz byli w tym ośrodku, obejrzeli za dnia wejście do karczmy „Ostatnia Deska Ratunku”. Widok niesamowity. Przy drewnianym ganku dwie czerwone flagi - barwy partii komunistycznych. Przy wejściu do karczmy jedna z rzeźb przedstawiająca mężczyznę ubrana w wojskowy płaszcz, a druga taka rzeźba ubrana w worek. Nad napisem Ostatnia Deska Ratunku peerelowski orzeł bez korony, a pod nim tabliczka z napisem Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Przy drodze prowadzącej do ośrodka stoi budka wartownicza z tabliczką Marchlewskiego 28.
Na dworze siąpi deszcz, a my wyruszamy autobusem do wsi Roztoki Górne, skąd zaczniemy sobotnie wędrowanie. Podczas jazdy zostaliśmy zaproszeni na akademię z okazji Dnia Kobiet. Każdy z panów otrzymuje zaproszenie z czerwonym goździkiem, w którym napisano, że Towarzyszki Aktywistki Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego „Beskid” Oddział w Nowym Sączu Koło w Tarnobrzegu mają niewątpliwy zaszczyt zaprosić Towarzysza ..... na uroczystą Akademię z okazji Dnia Kobiet, która odbędzie się z dniu 8 marca 2008 r. o godz. 21 w Ośrodku „Cień PRL-u” w Dołżycy. Na odwrocie zaproszenia „towarzyszki” umieściły instrukcję postępowania z kobietami. Zalecają: wręczać kobietom kwiatki i czekoladki, być dla nich miłym, spełniać ich wszystkie prośby i życzenia  oraz zrobić masaż ukochanej kobiecie. Obiecują, że za dobry masaż „kobieta może nawet Ci się jakoś odwdzięczy”.
Tymczasem dojechaliśmy do Roztok Górnych. Ku naszej radości deszcz przestał siąpić. Idziemy bez szlaku (dawniej był to niebieski szlak) w kierunku Małego Jasła. Na początku wędrówki aż dwa razy musimy pokonać dość szeroki potok. Niektórzy zamoczyli nogi… Szeroki leśny dukt się skończył, a my się pniemy pod górę wąską ścieżką. Idziemy wśród  świerków i buków, a wokół nas jak okiem sięgnąć śnieg. Zaczyna świecić słońce. I tak już będzie prawie do Małego Jasła. Na postojach marcowi solenizanci zostali obdarowani drobnymi upominkami; były życzenia, uściski i całusy. Po kilku godzinach drogi pojawił się czerwony szlak, który nas będzie prowadził aż do Cisnej. Wychodzimy z lasu i idziemy odkrytym terenem, podziwiając rozległe bieszczadzkie krajobrazy; tymczasem niebo się zachmurzyło. Przed nami ukazuje się Małe Jasło (1102 m n.p.m) - kopczyk z betonową wieżą triangulacyjną. Na szczycie robimy pamiątkowe zdjęcie i idziemy w kierunku Jasła, a droga nas dalej prowadzi przez odkryty teren; na przemian schodzimy w dół i pniemy się pod górę. Zaczyna znowu siąpić deszcz. Tak dochodzimy do położonego na maleńkiej polance Jasła (1153 m n.p.m.). Z Jasła do Cisnej  ponad godzinę drogi. Pokonujemy ją, idąc ciągle w dół najpierw odkrytym terenem, a potem lasem, a zejście było dość długie i trochę ostre. Drobny deszczyk ciągle mży. Jeszcze pokonanie potoku i jesteśmy w Cisnej, gdzie zatrzymujemy się w owianej legendą knajpie Siekierezada z bardzo oryginalnym wystrojem. Trzeba się gdzieś ogrzać i poczekać, aż wszyscy zejdą z gór. Wracamy autobusem do naszego Ośrodka, gdzie czeka nas obiadokolacja. Obiadokolacja była dobra, tylko dlaczego w sobotę dali rybę i to jeszcze na Święto Kobiet ?. W dawnym PRL-u dniem bezmięsnym był poniedziałek, a nie sobota.
Już minęła godzina 21 i zaczyna się akademia-świetna parodia oficjalnych uroczystości z epoki PRL-u. Do karczmy „Ostatnia Deska Ratunku”, gdzie odbywa się uroczystość, wchodzą „towarzyszki aktywistki”. Każda jest ubrana w czarną spódnicę, białą bluzkę z czerwoną wstążką pod szyją i każda ma usta umalowane czerwoną szminką. Na czele „aktywistek” idzie ich „przewodnicząca” z gładko uczesaną fryzurą w wielkich okularach z czarną oprawką. „Aktywistki” już zajęły swoje miejsca. „Przewodnicząca” podaje komendę „wprowadzić sztandar!” i na salę wchodzi 3 osobowy poczet sztandarowy. „Aktywistka” niosąca sztandar nieco różni się strojem od pozostałych „towarzyszek”, ma na głowie czerwony beret i czerwony krawat na szyi. Na sztandarze widzimy różowe desusy w  kwiatki na czerwonym tle. Teraz „przewodnicząca” zapodaje komendę „do hymnu!”. Z „naszego samograja” rozlegają się słowa znanej pieśni światowego proletariatu „Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód…Po hymnie następuje uroczyste powitanie przybyłych „towarzyszy”. Potem były wystąpienia „towarzyszek”. Sławiły one ideę Dnia Kobiet, socjalizm, który „wyzwolił kobietę”, no i oczywiście Włodzimierza Iljicza Lenina-wodza proletariackiej rewolucji. Został wygłoszony referat okolicznościowy o wyższości kobiet nad mężczyznami. Prelegentka zaprezentowała hipotezę, jakoby jednym z argumentów dowodzących wyższości kobiet był fakt, że Ewie wystarczyło wskazać jabłko, a Adamowi trzeba było kazać, żeby to jabłko zjadł. Przedstawiona hipoteza wymaga wszechstronnych i dogłębnych badań uczonych różnych specjalności. Organizatorzy akademii nie zapomnieli o międzynarodowym charakterze Dnia Kobiet. Na akademii były wystąpienia „towarzyszek” w języku rosyjskim i wietnamskim. Przybyła na akademię delegatka chińskich kobiet w oryginalnym stroju narodowym. Żeby było ciekawiej, to jedna z naszych towarzyszek zaśpiewała piosenkę wietnamską, a delegatka chińskich kobiet  deklamowała wiersz po rosyjsku. Było oficjalne wystąpienie „Towarzysza Prezesa”. Potem każda „towarzyszka” otrzymała czerwony goździk i parę rajstop-całkiem jak podczas obchodów Dnia Kobiet w czasach realnego socjalizmu. Tym razem nie musiały one pokwitować otrzymania podarków. „Towarzysze” wykonali znaną piosenkę Czerwonych Gitar o chłopcu, który tak bardzo się starał o dziewczynę, a ona go odrzucała. Uroczyste wyprowadzenie sztandaru zakończyło oficjalną część akademii. Część nieoficjalną wypełniła degustacja potraw przyniesionych przez Nasze Panie. Oprócz „samograja” przygrywali nam na zmianę Andrzej i Kuba, którego mieliśmy okazję poznać podczas listopadowego rajdu na Słowację. A wszyscy bawiliśmy się świetnie….
 
9 marca - niedziela.
Niedziela też powitała nas pochmurnym porankiem. Ku naszej radości nie pada deszcz. Wsiadamy do autobusu i jedziemy do miejsca rozpoczęcia dzisiejszej wędrówki. Bezpośrednio za Cisną skręcamy w leśny dukt i mijając retorty, w których wypala się węgiel drzewny  idziemy drogami i ścieżkami bez szlaku do  Łopienniki. Leśny dukt już przeszedł w dość wąską ścieżkę pnącą się w górę. Idziemy cały czas lasem, na ziemi pojawia się śnieg. Wczoraj idąc do Małego Jasła i dalej mieliśmy śnieg czysty i dobrze ubity, a dzisiaj śnieg jest miękki i brudny. Patrząc na ten śnieg można marzyć jedynie o tym, żeby jak najprędzej stopniał. Co pewien czasz zapadamy się w śniegu po kolana. I tak już będzie prawie do samej Dołżycy. Tymczasem Łopieninka coraz bliżej. Na naszej drodze coraz mniej świerków. Idąc ostro pod górę dochodzimy do Łopienniki (953 m n.p.m.) – niewielkiego kopczyka wśród buków i jodeł.
Po krótkim odpoczynku na Łopienince i pstryknięciu pamiątkowych zdjęć idziemy w kierunku Łopiennika. Po drodze odnajdujemy czarny szlak, którym pójdziemy do szczytu i dalej aż do Dołżycy. Pokonujemy kilka ostrych zejść i podejść i dochodzimy do Łopiennika (1069 m n.p.m.)-niewielkiego wzniesienia porośniętego niedużymi drzewami. Na Łopienniku robimy dłuższy postój. Trzeba odpocząć, trochę się pożywić i napić herbaty. Schodzimy z Łopiennika i idziemy do czarnego szlaku. Według oznaczeń mamy do przejścia do Dołżycy ok. 1,5 godziny. Idziemy cały czas w dół, najczęściej lasem. Zejścia są nawet niezbyt ostre. Powoli zbliżamy się do Dołżycy. Wokół nas coraz więcej świerków, a śnieg zamienia się w błoto.
W Dołżycy wsiadamy do naszego autobusu i żegnani przez gospodarza ośrodka „Cień PRL‑u” machaniem rąk jedziemy do domu. Nasz niezwykły rajd wśród ośnieżonych bieszczadzkich krajobrazów i rekwizytów z epoki „realnego socjalizmu” - zakończył się.