Nowy rok na Pieprzówkach [31.12.2008 – 01.01.2009r.]
- Szczegóły
- Opublikowano: poniedziałek, 05 styczeń 2009 13:19
Spotkaliśmy się z przewodnikiem (jak co roku – Staszek Bochniewicz) o godz. 22:30 na dużym Orlenie w Sandomierzu. Po paru minutach (i zagrzaniu się w budynku Orlenu) ruszyliśmy w drogę – w sumie 10 osób. Planowo poszliśmy wałem wiślanym. Na jego końcu, pod wiatą, zrobiliśmy mały postój. Staszek uzbroił się w niezbędny podczas nocnej wspinaczki sprzęt („A-linkę wziąłeś???”). Nie musieliśmy śpieszyć się zbytnio – pogoda była w sam ram na łażenie po Pieprzówkach. Nam dami gwieździste niebo, a dzięki mrozikowi na ścieżkach nie było zdradliwego błota.
Wędrowaliśmy oczywiście „górą” – czerwonym szlakiem. Nocne łażenie po Górach Pieprzowych jest fajniejsze niż w dzień, bo nie widać, którędy się idzie (dobre na lęk wysokości) – to opinia Oli. Całe szczęście większość osób w grupie posiadała latarki (w tym „flagowy” Mietek Winiarski), więc mogliśmy spokojnie i bez niemiłych przygód dojść na najwyższy punkt Pieprzówek. Zdobywaniu szczytu towarzyszyło nam dopingowanie dochodzące z góry – kilka osób z Sandomierza, w tym najgłośniejszy Kuba (tym razem bez gitary).
W najwyższym punkcie Gór Pieprzowych byliśmy parę minut przed północą. Mogliśmy spokojnie przygotować się do powitania Nowego Roku i popatrzeć na panoramę Sandomierza jeszcze bez fajerwerków (teoretycznie). O północy – tradycyjnie życzenia, szampan, fajerwerki (z Kauflandu :-)) i podziwianie oświetlonego Sandomierza (i nie tylko). Pożegnaliśmy się ze spotkaną grupą i... ruszyliśmy dalej! Teraz naszym celem było dotarcie do starorzecza – pod wierzby. Znów szliśmy bez rozglądania się dokoła (i tak nie było nic widać). Na odwagę i szybsze dojście na miejsce – śpiewaliśmy.
Ognisko pod Wierzbą zostało rozpalone przez Staszka i Mietka ok. godz. 1:00. Staszek miał siekierę (ale to na wypadek wojny), a Mietek suche drewienka (z boazerii). Do naszej 10-tki dołączyły jeszcze dwie uczestniczki. Wedle informacji regulaminowych, uczetnicy zabrali ze sobą „popitki i smakołyki do rozczęstowania”. I tak w zacnym gronie, miłej atmosferze i cieple bijącym z ogniska spędziliśmy kolejną godzinę.
Powrót ścieżką „dołem”, przedzierając się przez zarośla (niczym w powieści Cejrowskiego). Dalej wałem w stronę miasta. Do giełdy doszliśmy ok. godz. 3:00.