ptt_tbg.jpgptt_zima.jpg

UKRAINA: GORGANY, CZARNOHORA, ŚWIDOWIEC [02-06.07.2008r.]

        Usiądź gościu, strudzony odwiecznym marszem wędrowcze, tutaj przy naszym ognisku. Przy jego blasku i cieple wszystko może się zdarzyć.... każda historia, prawdziwa czy zmyślona ożywa, jakby wydarzyła się naprawdę i nietrudno ją znaleźć w naszym świecie........ opowieści niezwykłe, magiczne i zaskakujące........ Usiądź, ogrzej się i posłuchaj.......

......Daleko, daleko, za borem, za rzeką, gdzie już nikt nie mieszka, biegnie wąska ścieżka. Ścieżka biegnie w górę przez kosmatą chmurę, przez białe obłoki biegnie w świat wysoki, gdzie w dali podniebnej wisi słonko uśmiechnięte. Moje prawe oko bywało wysoko. Wszystko, co widziało, mnie opowiedziało. Widziało morze gór i chmur......Góry poprzecinane we wszystkich kierunkach długimi, krętymi korytarzami, od których prowadzi niezliczona ilość „drzwi” do leżących wzdłuż ścieżek, ścieżynek......

Góry są w dzisiejszym świecie jednym z ostatnich miejsc, gdzie można spotkać nie naruszoną jeszcze ręką człowieka przyrodę.  Kontakt z ów przyrodą daje pogodę ducha, o którą często w codziennym biegu, kieracie trudno. Góry wypełniają całą czasoprzestrzeń wokół nas! Od zawsze fascynowały ludzi swoim urokiem, potęgą i tajemniczością. Ich majestat oczarowuje, piękno oszałamia, cisza uspokaja, niedostępność stanowi wyzwanie, a ryzyko wyzwala wszelkie emocje. One wśród tandety świata lśnią jak diament......są zagadką, której nikt nie zdąży odgadnąć nim minie czas....... Góry są po to, by nas zmieniały, a nigdy my ich!!!! To w górach są jeszcze miejsca nietknięte przez cywilizację, w których słowo „naturalny“ nabiera właściwego znaczenia. To tu są miejsca, gdzie można spotkać tak niezwykłe bogactwo przyrody nieożywionej oraz flory i fauny, jakby wciąż płynęła tędy Arka Noego........

Kto chce zacząć nową podróż.......to podróż bez końca..... W jakim egzotycznym zakątku świata ów wyprawę rozpoczniemy???? Zaledwie 350 km od polskiej granicy, u naszych ukraińskich sąsiadów. Ty pójdziesz ze mną przemierzyć szlak nieznany, poznać historię powstania, stworzenia.....odnaleźć swe marzenia??? Zabierz plecak i chodź na szlak....... Właśnie nową zaczynamy podróż, by ją skończyć nim minie niedziela. A co przeżyjemy i co zobaczymy.......gawęda nas będzie prowadzić. Jeśli nie wiesz gdzie idziesz, to możesz dojść gdzie indziej....tak, tak..... bo marzenia są po to, aby się spełniały. I wiedz, że w górach można przejść przez wrota do innego świata, zadziwiającego za każdym razem i w każdym calu, nieprawdopodobnego, zdumiewającego jak najcudowniejszy spektakl teatralny..... Można wejść na najwyższe piętro, być w świetle lampy z niebieskim kloszem, wśród stert kamieni i stosów kartek magicznej księgi historii przyrody pokrytych różnymi znakami jakby równaniami algebraicznymi zapisywanymi odwiecznym piórem. I najlepiej jest przechodzić razem, trzymając się za ręce. Zawsze to raźniej i mniej niebezpiecznie........

Stanęliśmy na granicy czasu......wkraczamy w inną strefę, przeskoczyliśmy nagle godzinę do przodu........choć wysiadając mogłoby się zdawać, że raczej cofnęliśmy się w czasie.....Nie, nie, po prostu weszliśmy w krainę, gdzie czas płynie inaczej...... Pięć dni tam "gdzie szum Prutu, Czeremoszu do tańca porywa"..... Kto raz takiego spróbuje nektaru, tego na widok owych gór pochłonie nieprzeparty pociąg do dążenia na ich szczyty. Gorgany, Czarnohora, pasmo Świdowca, Karpaty Marmaroskie........ Uparcie szukam odpowiedzi na pytanie o przyczynę owej magicznej mocy tych gór....... na pewno największą jest ich piękność natury, całą potęgą oddziaływująca na duszę człowieka. Serdeczność, szczerość, prostota z uprzejmością, uczciwość, gościnność, choć jak na Europę, dzikie, niezwykłe, trudno dostępne. Emanują ciszą i spokojem, dostojeństwem swych szczytów i niepowtarzalną huculską dumą a jednocześnie grozą swej dzikości i tajemniczości. Myślę, że właśnie w tym tkwi ich urok. A może to siła odżywcza wiecznie świeżej, młodej przyrody nieujętej w niewidzialną służbę dla człowieka.....

Była to niecodzienna wyprawa w legendarną krainę rozmaitości – krainę poprzez odmęty historii władaną przez Greków, Scytów, Hunów, Gotów, Tatarów, Kozaków, Rosjan… krainę, która dzięki ogromnemu bogactwu kulturowemu oraz krajobrazowemu od wieków zachwyca podróżnych, inspiruje artystów, powoduje zazdrość innych nacji..... przyciągały od dawna naukowców, badaczy jak również poetów i malarzy szukających natchnienia...

Nie wiadomo do końca czym są Karpaty. Czy nie poznano ich pochodzenia, nazwy...... Prawdopodobnie były ongiś nadwornym trubadurem, lecz z powodu słabnącej popularności udały się w odwieczną wędrówkę.....Od tamtej pory słuch po świecie rozniósł się o nich jak o najprzedziwniejszym czarodzieju, którego słowa posiadały niezwykłą moc, a ich czar nie prysnął nigdy o północy........

Karpaty są bardzo znaną strefą geograficzną w Europie. Znanych jest kilka wersji pochodzenia nazwy "Karpaty", która z nich prawdziwa???....Pochodzi najprawdopodobniej od nazwy dackiego plemienia Karpian, żyjących w pierwszym tysiącleciu naszej ery na terenie Karpat Wschodnich.....Wymienia ją Ptolemeusz w II w n.e. w postaci Karpates Ors. Być może nazwa ta wywodzi się od indoeuropejskiego słowa „Karpata’, które oznacza ‘góra” czy „skała”..... W Sanskrycie słowo "Karpaty" ma kilka znaczeń - "nierówny", „garby”, "osłona"; "schronisko”. Inną hipotezą jest jej pochodzenie od przedindoeuropejskiego cara „kamień”. W języku starogreckim słowo "Karpaty" oznacza – hełm. Inni badacze widzą w nich bowiem ród celtycki, a w ich języku były obecne: carp, crap, grob oznaczające „skałę” oraz aith, aigh – tj. „wysoki”. Przy takim ujęciu słowo Karpath oznaczałoby „wysoką skałę, wysokie pasmo górskie”.......W XIII i XIV- wiecznych oficjalnych dokumentach węgierskich pojawia się pod nazwą Thorchal bądź Torczal, rzadziej jako Montes Nivium. W Polsce po raz pierwszy użył nazwy „Karpaty” Stanisław Staszic , geolog w XIX w. w dziele „O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski ( 1815 r. )...... A może po prostu nazwa pochodzi z  legendy o dobrym Guliwerze, imię którego było - Karpa; albo legendy ludowej, z której wiadomo, że w tym miejscu diabeł ziemię "pokorpał".......

Karpaty.......... Wysoko do nieba podnoszą się górne grzbiety..... Wiele by o nich można było opowiadać... kartek papieru by nie starczyło albo i czasu przy ognisku...... Długo by można opowiadać o ich powstaniu, geologii czy geomorfologii..... a gdzie jeszcze o wrażeniach, których doznajemy w kontakcie z dziewiczą ich przyrodą??? Myśli jakie powstają w duszy, gdy oderwiemy się od poziomu ziemi, są tak urocze, wzniosłe, iż dla nich niczym są trudy, konieczne do przejścia przeszkód napotykanych na drodze na szczyty. Przezwyciężanie owych trudów staje się rozkoszą, przechodzi nawet w namiętność szlachetną. A stojąc na zdobytej górze, każdy staje się marzycielem, poetą, odzywają się w człowieku uczucia, kiedy indziej i w innych miejscach śpiące..... Hmmm... czy jest ktoś taki, kto choćby raz zawitał w owe miejsce, a nie uległ ich niepojętemu wpływowi, kto by nie tęsknił za nimi, nie pragnął ujrzeć je jeszcze raz i jeszcze raz?????

Gorgany to ta część Karpat Wschodnich, która położona jest pomiędzy dolinami dopływów Dniestru: Świcy, Łomnicy, Bystrzycy Sołotwińskiej i Bystrzycy Nadwórniańskiej oraz Prutu. Rzeki te i ich dopływy rozczłonkowują owe góry na pasma, grupy i gniazda rozmaicie ukształtowane. Od zachodu zamykają doliny Świcy i Mizunki ( oddzielają je od Bieszczad Wschodnich ). Idąc na wschód kolejne pasma ( Mołoda, Popadia, Wysoka ) zamknięte są doliną Łomnicy. Najwyższą część Gorganów tworzy grupa Sywuli ( 1836 m n.p.m. ) zamknięta pomiędzy Bystrzycą Sołotwińską ( Pasmo Bojaryna i Maksymca ) a Bystrzycą Nadwórniańską. Kolejna grupa to pasmo Doboszanki, Chomiaka i Syniaka sięgają aż do doliny Prutu, tj. do granicy wschodniej Gorganów. Punktem granicznym od zachodu jest Przełęcz Wyszkowska a Tatarska na wschodzie. Cóż je wyróżnia wśród piękna i romantyzmu innych pasm górskich???? Otóż rzeczą niesłychanie rzadką jak na Karpaty jest znaczna ich wysokość bezwzględna. Wielu przypadkach różnice wysokości dochodzą do 1000 metrów. Rozległe pasmo Karpat Wschodnich zbudowane jest z typowego dla łuku karpackiego fliszu: łupków, zlepieńców i piaskowców. 

Flisz jest skałą tworzoną na przemian z warstw wyżej wymienionych rodzajów. Na dnie w pierwszej kolejności osadzały się żwiry, jako najcięższe, następnie piaski, wreszcie iły. Proces ten powtarzał się kilkakrotnie, tworząc naprzemienne warstwy, które z upływem czasu przemieniały się w skałę. Ze żwirów powstały zlepieńce, z piasków – piaskowce, a z iłów łupki. Ów flisz powstaje na stoku kontynentalnym w wyniku potężnych podmorskich osuwisk. Warstwy skał zostały sfałdowane jeszcze pod powierzchnią morza  (Ocean Tetydy ), nasunięte na siebie a następnie w wyniku młodych ruchów wypiętrzających wyniesione. Ustąpienie płytkiego morza spowodowało początek procesów erozyjnych, które w Gorganach, w sposób specyficzny ukształtowały to pasmo. Szczytowe partie gór budują bardzo twarde, odporne na wietrzenie piaskowce. W plejstocenie  do erozji wodnej, kształtującej główny wygląd tych gór, doszła erozja mrozowa, śnieżna i lodowa. Po tej działalności powstały rozległe powierzchnie gruzowisk skał i osuwisk.

Charakter gór najlepiej określa ich nazwa – gorgan..... to w tutejszej gwarze gołoborza, grechot, rozległe głazowiska. Wielkie ich połacie zalegają większość szczytów. Są to piaskowcowe złomy wyściełane mchem, co z daleka nadaje szczytom charakterystyczny żółtawozielony odcień. Pola gorganu w czasie dobrej pogody, gdy jest sucho, są łatwo dostępne – piaskowiec jest wtedy bardzo szorstki. Natomiast jeśli jest mokro – przeprawa przez niego może być bardzo niebezpieczna, głazy bowiem stają się niespodziewanie śliskie. Jest jeszcze jedna rzecz, która nieodzownie związana jest z tymi wierchami.....kosodrzewina.

Kosówka, zwana przez miejscowych „żerep”, osiąga w Gorganach nawet 3 m wysokości. Wiele szczytów, całkowicie nią zarośniętych, jest przez to niemal zupełnie niedostępnych – przedzieranie się przez zwarty mur sprężystych, gęstych krzewów jest prawdziwą męką, szczególnie jeśli przesłaniają one całkowicie widok, bardzo utrudniając orientację. Na szczęście do większości najciekawszych wierzchołków można dojść przerąbanymi w ostatnich latach porządnymi przecinkami. Co to wszystko oznacza dla wędrowców? Jeśli szukamy prawdziwego kontaktu z dziką górską przyrodą, to Gorgany się do tego doskonale nadają. Nigdzie indziej w Karpatach nie znajdziemy tak rozległych, bezludnych przestrzeni,  niemal pierwotnych puszcz i krystalicznych potoków. Kwintesencją tego, co w Gorganach może być najpiękniejsze, to opiewany przez wielu widok z niejednego szczytu........ zachwyca nie tylko morzem gór wokół, ale i to, że jak okiem sięgnąć nie widać osiedli ludzkich… Takiego widoku w polskich górach próżno by szukać! Widać tylko puste, wielokilometrowe doliny podążające do podnóży szczytów, długie i bardzo strome podejścia, konieczność przedzierania się przez dzikie ostępy, zwaliska wiatrołomów, gęstwinę kosówki, wreszcie marsz przez pola chybotliwych głazów...................

Dziś z rana pytam się mego Anioła, Stróża i Przyjaciela, pytam się wichrów i burz..... Dokąd dziś dojdę???? Szlaku czcigodny w gwiazdach Cię szukałam, w tej kosmogonii wiecznej. Jechałam do Ciebie Wielkim Wozem, na Drodze byłam Mlecznej.......

W lesie, którego drzewa są starsze niż ludzie, którego korzenie sięgają głębiej niż morza północy, istniał rozstaj dróg...... Przyjechaliśmy do doliny Prutca Polanickiego ( 748 m n.p.m.  ) ...Wiódł jeden trakt, lecz niejeden wychodził. A i kilka gościńców można było wybrać....nieznane były końce tych ścieżek, bowiem znaku nikt nie postawił. I co tu wybrać??? – myślał wędrowiec, kręcili głowami jego kompani. Każdy trakt wydawał się taki sam......żadnego znaku, czy wskazówki, ni człowieka, który by wskazał drogę. Czas wyruszyć, już jedenasta minęła.....Z uśmiechem na twarzy, podpierając się kijkiem czy to trekkingowym czy kosturkiem bukowym, z plecakami na plecach, w których ukryte i zakryte są smakołyki.....hmmm...jaki powinien być w tym sezonie??? Co za różnica, byleby mieścił kamienie........ ze słonkiem w sercach i na niebie wyruszamy na szlak. Czy słuszny wybraliśmy.... jeszcze dziś się przekonamy....... Prowadzą nas żółte, czasem spotykamy niebieskie znaki.......to pozostałość starego szlaku z czasów ZSRR. Napatoczyła się huculska dróżka, która co prawda meandrowała, prowadziła nas długimi zakosami, ale wiodła w górę pod niewielkim kątem....... nie spotkaliśmy nikogo, jeno drzew coraz więcej. Zastanawiamy się, ile tajemnic kryją przed nami stare, mądre drzewa, spłowiałe od słońca i hektolitrów deszczu, intarsjowane naturą jak magiczna mozaika o nieregularnych wzorach, zdobiące grzbiet Chomiaka..…Wychodzimy na niewielką halę na kulminacji Hrebla. Czy czas nas goni, czy może my jego....po krótkim popasie idziemy niezbyt ostrym podejściem.....Wreszcie wychodzimy z lasu i naszym oczom ukazało się królestwo....władał nim okrutny i niestabilny Król Gorgan wraz z wysoką i gęstą Królową Kosówką. Czy uda nam się przedrzeć na szczyt Chomiaka ( 1544 m n.p.m. ), którego widzimy już na wyciągniecie ręki???? Stajemy do pojedynku z owymi władcami tych gór...... Czy będzie to jedyny...nie, nie....Ale każdy z nich mamy zamiar wygrać. Wychodzimy z lasu i..... zaraz...zaraz.....cóż to.... nie musimy już iść po gałęziach i ocierać się o prujące wszystko co stanie na ich drodze igły....Ha!!!! Nie ma już groźnej Królowej Kosodrzewiny, powitała nas łagodna Księżniczka....... Natomiast Król Gorgan, radzi sobie świetnie i nie zamierza oddać władzy. Rumowiska skalne są nadal ogromnych rozmiarów, miejscami bardzo niestabilne i całe szczęście dziś nie pada deszcz. Jeszcze kilkanaście minut pod górę trawersem i zdobyliśmy szczyt!!!

Chomiak ( 1544 m n.p.m. )......Cóż za piękność.....była to osobistość tak rosła, że trudno było objąć wzrokiem i duszą......Wzrost jego przenosił o głowę największego Hucuła z sąsiedztwa. Imponował też sąsiednim szczytom wielkością, zwłaszcza, że na głowie nosił jeszcze wysoką, na lewe ucho spuszczoną biała konfederatkę z figurą Matki Bożej, czarną czamarę, szerokie spodnie upstrzone delikatnie kosówką i wysokie, cholewne buty ze zlepieńców. Chodził powoli, by nie strącić grechotu, ciężko i dumnie, popatrując rzekomo obojętnie na strony. W ręce trzymał kostuchę, dość grubą i długą. O każdej porze roku inaczej ubrany......zapewne w zimie nosił olbrzymi płaszcz z pelerynką, rodzaj rotundy, którą się otulał tak jak generał Chłopicki. W lecie nakrywał głowę lekkim słomianym kapeluszem z pojedynczej pszenicznej słomy, wiosną odkrywał swe piękno spod białej pierzyny, a jesienią....hmmm...owiany mgłami i tajemnicami..... Stoi na szczycie od sierpnia 2006 roku Matka Boża, która wita ciepło, z uśmiechem wszystkich utrudzonych podbojem góry turystów, wędrowców, wojowników.... A nagrodą za trud wędrówki jest wspaniała panorama na morze ukraińskich szczytów...... Gdy popatrzymy w dal aż po horyzont....w każdym kierunku świata, już były to gotowe obrazy dla artysty, nasz wzrok nie gubi się w niezliczonych czubkach i grzbietach gór, lecz spoczywa na pojedynczych fantastycznych szczytach, z kolorem wyraźnie oznaczonym. Cały świat zasypany olbrzymimi złomami głazów, przedstawia widok przerażającej ale zarazem fascynującej dzikości. Zdaje się, że tu koniec świata...... O!!! Ale cóż to za rozkosz ten widok!!! Niezrównany czaruje nasze dusze, myśli, oczy...... Chciałoby się mieć taki widok z okna......i wiecznie patrzeć w góry milczące, majestatyczne, dumne......  Na południowy wschód rozciąga się widok na Howerlę z Pietrosem, na południu ukazała się nam rozległa połonina Świdowca, na zachód zaś pasmo Bratkowskiej, grupa Popadii, Sywula i wystająca zza Syniaka Doboszanka. Na północ – Jawornik, za którym widoczne są zabudowania Jaremczy.

Czas upomina się o nas..... Zakładamy plecaki i wyruszamy, by zdobyć dziś jeszcze jeden szczyt..... Syniak (1666m n.p.m. ).... Całą prawie godzinę ćwiczyliśmy się w gimnastyce, bo schodząc w dół po chybotliwym gorganie, trzeba było opierać się siłą ciążeniu, tak, że w kolanach niejednego wędrowca czasem zabolały nogi. Ale warto było stoczyć ową walkę z Królem tych wierchów..... Krótki odpoczynek na połoninie Chomiaków wśród swojskich klimatów....przyszły nas powitać konie tu się pasące, spotkaliśmy czerwone i łaciate krowy z dzwoneczkami...... Szybko mijamy połoninę i wchodzimy do lasu. Pokonaliśmy ostre podejście po wąskiej leśnej ścieżce. A tuż za nią zaczaiła się na nas.....z pazurkami Księżniczka Kosówka, która tu jest bardziej gęsta niż w drodze na Chomiak. Idziemy dalej pod górę trawersem; częściowo odkrytym terenem po ogromnych kamieniach i częściowo wśród kosówki, która im wyżej tym jest coraz mniejsza i coraz rzadsza. W owej wędrówce towarzyszyły nam piękne widoki na ukraińskie pasma górskie..... to one dodawały nam siły w walce z władcami tej góry..... Podczas podchodzenia na szczyt zwiodło nas tradycyjne górskie złudzenie: patrzysz – blisko; idziesz – w rzeczywistości daleko. Jakby Syniak rósł nam w oczach, podchodziliśmy on rósł.....i tak dobrą godzinę......

Nagle na tle błękitów i opalów staje postać w serdaku w długim zielonym palcie , w obwisłych, wlokących się po zboczu spodniach …….Zdobyliśmy……Syniak ( 1666 m n.p.m.), kimże on jest……. Jawił nam się jako wysoki, dostojny hrabia…..jakby drzewo na koronie, którego w rozłożystych ramionach białością wśród liści tonie najcudowniejszy kwiat kasztanu wiosennego. Tak nieświadom rozkwita chłonąc każdy promień słońca, każdy ranek z radością wita nie pojmując bliskości piękna??? Zdejmuje kapelusz, kłania się, uśmiecha z odcieniem pokory, strachu i chęci przypodobania się każdemu, kto go zdobędzie. Defiluje przed całą bandą w ciągłych umizgach i pozostaje jak widmo, zostawiając za sobą trochę znajomego w dolinach zapachu.  Czyżby przesądny, wierząc, że jego moc zależy od długości własnego cienia……. Dostaje nadludzkiej siły, gdy go coraz więcej chmur otula, które tylko sobie znaną delikatnością jak letni wiatr strąca ze swego grzbietu. W swych kolorach taki spokojny, jego byt wśród sąsiednich szczytów tak oczywistym…taki dojrzały, spokojny, urokliwy……

Chciałoby się tu zamieszkać i wiecznie patrzeć w owe szczyty milczące. Wszystkie trudy wędrówki wynagrodził nam widok, którego nazwać można poezją i źrenicą marzącej natury..... promienie słońca oświecały zachodnie pasma górskie dając wrażenie jakby coraz bardziej jaśniały i sprawiły widok przecudny. Urocza cisza zalegała wokoło, i nic nie było słychać oprócz westchnień zachwytu.....dziwne dumki brzmiały w każdej chyba duszy.... i dłuższy czas tak staliśmy zadumani, wpatrzeni nieruchomo na kołyszące się falami morzu szczytów....Zmęczenie po kilkudziesięciu godzinach podróży autobusem i kilku godzinach wędrówki górskiej jednak mijało. „Rany” szybko się goiły, a w duszy i w sercu pozostało na wieki wrażenie niezatarte, pozostała niewygasłą pamięć tej krótkiej chwili, w której głową zaczęliśmy nurzać się w chmurach i żyć życiem podniebnem orła...... Wokół góry, góry i góry.... Widok ze szczytu kojarzy się ze zdjęciem lotniczym. W dole niższe szczyty, niektóre odległe może i wyższe, kotlinki, doliny, wijące się strumienie..... przecudne miejsce. Można by stąd opowiadać i opowiadać o górach marmurach......bo nie sposób ich wszystkich wymienić, o nich wspomnieć....... Na południowy wschód bliski Chomiak, za nim, nieco z prawej, Howerla, na południu góruje pasmo Świdowca, na północnym zachodzie, za Małym Gorganem widzimy Doboszankę. Zaś na północ.....Jawornik a za nim nieco z lewej Synieczka....... Gdy słońcem owe góry oświetlone, to jakby przemawiały łagodnym głosem do duszy człowieka, jakby dźwiękami poezji może nawet wyśpiewanej, czy gdy mienią się tęczowymi barwami, czy gdy się obłoki o uwieszone nad horyzontem szczyty roztrącają, zawsze wrażenie tu uchwycone przenieść zdoła umysł ludzki w świat marzeń..... Z niedowierzaniem patrzyliśmy jak wspaniałą mozaikę tworzą oglądane stąd owe góry.....

Czas już zejść w dół. Idziemy po kamienistej ścieżce. Na szczęście kamienie są dużo mniejsze niż przy wejściu, a samo zejście dość łagodne. Pomału docieramy do porosłej trawą polany, na której stoi kilka drewnianych szałasów. Ostatni odcinek naszego dzisiejszego szlaku to niezbyt ostre zejście w dół drogą ciągnąca się przez las, pełną kamieni i żwiru, która podczas suszy zaleca się obłokami kurzu, a za lada deszczem błotem grząskim się pokrywa. Chodzi się wówczas skacząc przez kałuże z kamienia na kamień, które jak wyspy umożliwiały ominięcie największych dziur i kałuż, pieniek, raz na lewa stronę, potem kombinowanie jak wrócić na prawą.

Dobrze po godz. 18 dochodzimy do Polanicy na bazę..... wsi położonej na tzw. warstwach polanickich, składających się z szarych piaskowców z łuskami srebrzystej miki i szarych , miękkich, ilastych łupków.

Dziś gościu, mój Miły.......spójrz w dal....... Podłużne, zwarcie uszeregowane grzbiety Karpat wschodnich „sterczą” jakby zakrzepłe fale ponad obszarem nizinnym. Czerniejące gąszczem lasów na zboczach, złocące się zielenią pastwisk, połonin i hal na szczytach. Tudzież piętrzą się garby górskie poprzerywane czeluściami dolin, coraz wyżej ku południowo-wschodnim rubieżom. Na krańcu, w głębi łańcucha, jak pograniczna zapora, wznosi się dumnie górski trzon Czarnohory. Wsparty na swych kończynach o dwa najwyższe szczyty Pop – Iwana na południu ( 2026 m n.p.m. ) i Howerli na północy ( 2057 m n.p.m. ). Pocięty i zbrużdżony przez kotły i rynny dolin, obniża się główny grzbiet Czarnohory na północno wschodnim zboczu potężnymi skalnymi stopniami. Równolegle do niego po stronie wschodniej wznoszą się niższe ciągi wzniesień…..Szpyci ( 1864 m n.p.m. ), Smotrec ( 1896 m n.p.m. ), Stajki ( 1745 m n.p.m. ), Koźmińska ( 1572 m n.p.m. ), Maryszewska ( 1564 m n.p.m. ), oraz pasmo Kukula ( 1539 m n.p.m. ) i Kostrzycy ( 1586 m n.p.m. ). Tuż pod jego najwyższym pasmem biorą początek Prut i lewobrzeżne dopływy Czarnego Czeremosza : Prohylec, Dżembronia i Bystrzec. Toczą swe niespokojne wody w głębokich jarach..........Przełomy Prutu i Czarnego Czeremoszu stanowią wejściowe wrota w najwyższy i najbardziej zagadkowy górski świat Karpat wschodnich.......Śmiało, wejdźmy w tę niebotyczną tajemniczość i krajobrazową odrębność Czarnohory, historię jej powstania a i stałego powolnego niszczenia, bo przecież góry są w ciągłym ruchu... one, żyją, „oddychają”, „rosną”.... Jakkolwiek odmiennym i jakby w sobie zamkniętym jest obszar Czarnohory, niewiele on różni się w swych dziejach od pozostałych pasm Karpat. Z podobnych zbudowany jest warstw,  jednak powstały po swojemu. Swoim uległy owe warstwy kolejom losu........

Najbardziej charakterystycznym rysem morfologii Czarnohory jest rzeźba glacjalna górnych odcinków dolin, wcinających się w główny grzbiet od strony północno-wschodniej. Owy górotwór uległ w plejstocenie dwukrotnemu zlodowaceniu. Granica wiecznego śniegu przebiegała na wys. Ok. 1500 m, a długość lodowców wynosiła 2 - 6,5 km. Największy wypełnił dolinę Prutu do podnóża grzbietu Marysz. Mniejsze znajdowały się w dolinach Dżembroni, Prohylca i Brebenieskula. Formy glacjalne….kary i moreny występują w reliefie skłonu północno-wschodniego, natomiast na stokach południowo-zachodnich dominują formy osuwiskowe. Typowym elementem rzeźby polodowcowej są kary. Najładniejsze cyrki są pod Howerlą, szczytem Rebra ( kotły Gadżyny), Brebenieskułem, Męczyłem, Dżembronią, Popem Iwanem oraz pod Gutin Tomnatykiem. W masywie Czarnohory znajduje się około 20 zbiorników wodnych, w tym zaledwie dwa….. Brebenieskulskie pod Gutin Tomnatykiem i Niesamowite pod Turkułem  mają genezę glacjalną. 

Czarnohora jest tak rozległą krainą, że nie sposób jej okiem ogarnąć, dni w tygodniu braknie na przebycie. A i sama podróż nie należy do prostych. Cicha i nieruchoma - ale budząca szacunek swym ogromem. Obiecująca długą wędrówkę, nieskończoną połoniną rozciągnięta aż po horyzont. Czarnohora…………..

Pytam się słonka.....a dokąd dziś dojdę???....... Za siódmą górę, za siódmą rzekę, za siódmą polanę, gdzie kraina dzika...... morzem kamiennych szczytów usłana. Gdzie dawno temu, co Stwórca  budował świat......budował słońce z radości i uśmiechu, chmury z piękna i dumy, deszcz z nadziei i wiary, wiatr z myśli i słów a drzewa z rozsądku i wiedzy...... Gór nie budował, on je tworzył krok po kroku, ziarnko do ziarnka, kamyk do kamyka układał w piramidy majestatu i cudu .......niewiarygodnego cudu..........dzień po dniu, tysiące, miliony lat aż po nasz wiek.....

Z samego rańca opuszczamy gościnną Polanice….. Przez Worochtę podjeżdżamy do Zroślaka, skąd rozpoczynamy dzisiejszą wędrówkę….. wędrówkę pełną tajemnic, cudów i legend……czy zobaczymy czarnohorskie dziwy…..pionowe żebra skalne, zaklęte jeziorko Niesamowite??? To nie pierwszy raz…..niejedną próbę podjęliśmy w minionych latach, by tu dotrzeć….. za każdym razem widoki przesłaniały chmury, mgła…padał deszcz…..Może po prostu nie byliśmy gotowi, by ujrzeć ten cud natury????

 Jesteśmy w Karpackim Parku Narodowym, który rozciąga się na północ i wschód od głównego grzbietu aż po Gorgany Wschodnie. Przy okazji rezerwat ukazał nam swe piękno i zróżnicowanie. Pośród lasu i kosówki wiły się strumyczki wypływające z odległych jeziorek. Czasem znikały pod kamieniami czy zaroślami kosówki, czasem rozpływały się na niewielkich torfowiskach czy trzęsawiskach, by po paru metrach wypłynąć, pokazać się, zagrodzić drogę……

Wychodzimy z lasu i z upstrzonej jakby plamami kosówką polany na zachód, na spotkanie ścieżki trawersującej stoki Pożyżewskiej i Dancerza. Mijamy niewielką podmokłą połoninę o bujnej, soczystozielonej trawie i podchodzimy do górnego kotła pod Turkułem ( 1933 m n.p.m. ). Po chwili stajemy nad błotnistym brzegiem jeziorka Niesamowitego ( 1750 m n.p.m. ).  Jego powierzchnia wynosi 0,3 ha, a głębokość 1,5 m. Północne brzegi ograniczone są niskim morenowym wałem, natomiast wzdłuż południowych — kamieniste osuwiska. Zasilane jest opadami atmosferycznymi, intensywnie zarasta. Dlaczego tak go nazwano??? Być może ze względu na niezwykłą niebieską barwę wody……..Spójrz wędrowcze w niebieskie oczy wysokogórskiego jeziora, a w ich głębiach znajdziesz odpowiedź na tajemnice, o których mówią legendy i ludowe przekazy. Obowiązkowo przemyj się ich wodą, aby nabrać zdrowia, energii i siły na cały rok…. Ale tak, by nie zmącić jego wód, bo pamiętaj, że legendy nie śpią….. A ona głosiła, że kto zmąci wody jeziora, tego spotka nieszczęście. Nie wrzucaj do niego przypadkiem kamienia, nawet dla zabawy, by kogoś ochłodzić jego wodami….. bo wrzucenie jakiegokolwiek kamora w jego otchłań, ściągnie na wędrowców pogorszenie pogody…….

Upał nam doskwiera, zasiadamy u brzegu jeziora na popas….. gasimy pragnienie, zjadamy małe co nieco, by mieć siły na dalszą wędrówkę i chłodzimy nogi w wodach niebieskich. Co za ulga…… jednak sielanka mija, wyruszamy pod górę na szlak…..

Legenda jednak podąży za nami jak cień….

Trawersujemy prawe zbocze kotła podziwiając z góry jezioro Niesamowite….. czy poprzez  swą barwę czy może jednak położenie natchnęło odkrywcę do nadania takiej nazwy???? W kwadrans wchodzimy ostro na przełęcz Turkulską. Niektórzy przyspieszają, inni podążają równym , wolnym krokiem ku Rebrze ( 2001 m n.p.m.). Dla niektórych to może pierwszy dwutysięcznik???? Dla innych dziesiąty, dwudziesty……Po drodze Czarnohora nie szczędzi nam majestatycznych, urokliwych widoków…..Jak okiem sięgnąć, góry, góry i góry..... aż hen po kres horyzontu..... widok zapiera dech w piersiach! Traktujemy to jako nagrodę, cud niemalże. Przeżyć to na własnej skórze....a ona jest wtedy gęsia od wzruszenia. Oglądany tu krajobraz czyni z krzyku szept zachwytu..... z łez wzruszenia perły….. Z rozkoszą fotografujemy w samym sercu gór.... czy usłyszymy szum wody, traw, szum nieskazitelnego wiatru….. Płyną w krainę magiczną nasze myśli, pewnie i marzenia, bo jak nie marzyć w takim miejscu?

Dochodzimy do Szpyci ( 1864 m n.p.m. )…..Widok z niego, tego czarnohorskiego barbakanu, rozciąga się na fantastyczne żebra skalne, potężny polodowcowy kocioł Gadżyny oraz wschodnią cześć pasma czarnohorskiego. Bezpośrednio za kotłem Gadżyny - Rebra. Na lewo wystaje zza grzbietu Gutin Tomnatyk, a dalej Brebenieskuł, Dżembronia i dalej w stronę Popa Iwana. Patrząc w stronę skąd przyszliśmy….również zachwyca nas niezliczone morze szczytów z górującą nad wszystkimi Howerlą….. i na odsłaniające się nam dwa skaliste grzbiety Wielkich i Małych Kozłów. Są to tzw. karlingi, strome grzbiety między kotłami, w których niegdyś znajdowały się  lodowce.

Szpyci…….Jest wiatrem, co bawi się Twoimi włosami, co delikatnie łaskocze uszy tajemniczymi szeptami... Wionie zapachem co zmysły drażni przyjemnie, co goni oddech, napina skórę i marzyć każe potajemnie.......Jest jak majowy deszcz, co ciało Twe sobą obmywa...... co błogie przynosi Ci dreszcze i każdy zakątek odkrywa. Jest jak spokojna noc, która zapala każdą gwiazdę na niebie i pilnuje Twego snu. I co dzień słońce budzi dla Ciebie niestrudzony wędrowcze..... Czeka, by stać się cząstką Ciebie, a w Twoich oczach błękitnych, piwnych, zielonych zawsze widzieć siebie.......

A wśród owych fantastycznych, niepowtarzalnych formach skalnych….  jakby jakiś nieład, coś do chaosu podobnego wkoło nas się rozlegało. Wszystko poprzewracane, zburzone, jakby nazajutrz po potopie. Jednym kojarzyło się jakby przed stworzeniem, innym zaś zdawało się, że po skończeniu świata tak będzie…… Ojciec Paweł rozpoczął Mszę Św. w intencji zmarłego Ojca naszego kolegi Mietka. W swoim białym, dominikańskim habicie wyrastał przed nami niczym potężna, głęboko ośnieżona i wiejąca spokojem góra. Na jej szczycie jego oczy, których spojrzenie zwróciło się ku nam….. czujne, jasne, ciepłe. Głos….. ujmujący, łagodny, radosny, przekazujący nam prawdę życia, roznosił się echem od szczytu do szczytu…….Czy da radę tu ukryć westchnienie zachwytu i wzruszenia??? Stół ofiarny z naszych plecaków i wokół góry i góry…… niezapomniany widok i jakby prawdziwie królewska wolność człowieka. Mszy Św. towarzyszyła oprawa muzyczna.… chór anielski. Tylko skąd tu wzięły się skrzypce??? A co z cymbałkami….. znany skądś ich dźwięczny, drżący dźwięk….. Wsłuchiwaliśmy się w to wszystko niczym w nieziemskie głosy……. I jakby doznało się tu osobistego spotkania ze Stwórcą – a przynajmniej miało się wrażenie spotkania.….. wystarczyło spojrzeć wokół i paść na kolana, na twarz......oczy obu rękami przykryć na moment……. wówczas jakby odbicie Boga, a przynajmniej tron jego ujrzeliśmy…..

Na nas już pora…..żal opuszczać to magiczne miejsce, które tym razem ukazało się w całym swym bogactwie, pięknie i majestacie…..patrzeć by można nieustannie na owe dziwaczne formy skalne…., co rusz przychodzą do głowy nowe obrazy….ktoś widział wędrujące wielbłądy, inny znów słonia albo i żółwia…. A może po prostu skalnego wędrowca z ciężkim plecakiem???? Z powstających wówczas, romantycznych z ducha opisach nie można oderwać wzroku…..

Dobrze widoczną ścieżką wśród traw, kępek niewinnej kosówki schodzimy ostro w dół łapczywie chłonąc jeszcze majestatyczne widoki…….. Nagle…..przed nami jak mur obronny staje gniewna, nieśmiertelna Królowa Kosówka…..czyżbyśmy musieli znów podjąć walkę…..czy to już ostatnią???? Czy władczyni da już za wygraną……??? Tak, tak….to ostatnia walka z nią……w wersji „hard”…. Cesarzowa tych stoków pokazała nam w końcu, że legendy na jej temat nie są przesadzone. Sprężyste gałęzie oplątywały i raniły nam nogi, chwytały za ramiona i plecak lub plamiły koszulkę albo dłonie lepką żywicą....Przedzierając się niejeden z nas przez chwilę pomyślał o wielkim kombajnie do kosodrzewiny, który wyrąbałby wygodną drogę, lub przynajmniej o poręcznej pile łańcuchowej z pełnym bakiem paliwa. Ścieżka ginęła w zaroślach, a kamieniste podłoże nie dawało stabilnego oparcia nogom..... Nawet przeróżne zaklęcia czy komplementy...."Ne kwas, ne piwo a smaczna o diwo..." nie pomagały. Ta walka była prawdziwą męką, bo jeszcze owe zarośla przesłaniały  całkowicie widok, bardzo utrudniając orientację.

W końcu się udało....wszyscy wyszliśmy do lasu.... dosłownie wypadliśmy jak z zaczarowanej szafy.... Dzień minął w meandrach zawile kluczącej trasy pomiędzy drzewami, cały czas wzdłuż strumyczka, który stopniowo zamienił się w spory potok.

Z samego rańca pytam się stracha bez rozumu, co strzepuje wróble, Cynowego Drwala o wielkim sercu.....pytam się tchórzliwego lwa i leniwego świerszcza co za piecem wciąż gra ....dokąd dziś dojdę???? Szukałam Cię szlaku na morzu, szukałam w gąszczu drzew. Pod ziemią Cię szukałam i w umazanych chmurach........ A ty jesteś tu, niedaleko......na trzydziestej stronie odwiecznej księgi palcem wskazałeś mapę.... Wczesnym rankiem, gdy na niebie słonko się już przeciągnęło, ziewnęło i do pracy się zabrało, podjeżdżamy do Łazeszczyny, by złapać „górską taksówkę”.....udaje się. Dwoma gruzawikami, ciężkimi, ruskimi maszynami typu „gniotsa nie łamiotsa”, z praktyczną funkcją....zawsze dojeżdżają do celu...... podjeżdżamy doliną, zaoszczędzając czas na monotonnym, dłłłuuugim podejściu......Dla niektórych z nas to pierwsze spotkanie z tym motoryzacyjnym mamutem. O jeździe ów wytwornymi machinami krążyły legendy, baśnie rodem z trzeciego świata...... niezwykłe opowieści tych, którzy już tego doświadczyli. Jazda po bezdrożach, bo tym, po czym czasem jechaliśmy drogą nazwać nie można, zapiera dech w piersiach i przysparza niezłą zabawę, wprawia w niebywały humor, gdyż podrzuca nas jak piłeczką kauczukową na pace, czy odkrytej, czy zakrytej, w powietrze przy każdym większym wyboju. Nie wiedzieliśmy, że na Camel Trophy z Polski tak blisko..... Pędząc na  południowy wschód jak na złamanie karku, bo szofer ciężką dziś ma nogę, mijamy las mieszany, iglasty, mijamy Koźmierszczyk ( 880 m n.p.m. ), wjazd do Karpackiego Parku Narodowego......Czasem droga się rozdziela, ale zwykle to drogi powrotne do wsi, gdyż powstały tylko dla ominięcia błota przez furmanki Hucułów. O ...i potok Koźmierszczyk raczy wpadać tu czy na kawę, czy tak codziennie, niestrudzenie jak najlepszy przyjaciel do potoku Łazeszczyna???

            Słonko już swoje kółko wykręca, gwiazdy dawno w nos pstryknęły księżyc, obłoki na niebie już tańczą, las szepcze baśnie do ucha....... czyżby ciążyła na nas legenda znad jeziora Niesamowitego??? Kije w dłoń i w drogę.....po niezbyt ostrym podejściu leśną drogą, wzdłuż potoku, czasem małą polanką kierujemy się na południowy zachód. Nieśmiało swą sylwetkę ukazał nam Pietros ( 2020 m n.p.m. ). Szlak  nieco odsuwa się od potoku, zaczyna wspinać się grzbietem i po kilku zakrętach wychodzimy na polanę Harmanieską ( 1550 m n.p.m. ). I cóż widzimy..... Piękną piramidę. Już w całej swej okazałości Pietros nam się ukazał..... Oczy podnosimy ku górze, dłonią przysłaniamy przed słońcem by widzieć jak najlepiej...chylimy czoła.....flesze aparatów błyskają co chwila..... Cóż on za jeden??? Co za wytworność, gracja, powab, potęga, dostojeństwo.....Skąd się tu wziął, tak na uboczu, na skraju....ale czy samotny??? Dlaczego nie wyrósł w głównym trzonie Czarnohory jak pozostałe szczyty??? Jak i z czego powstał......to nie tajemnica. Zbudowany z odmiennie wykształconych i starszych, dolno-kredowych utworów….. zlepieńców i gruboławicowych piaskowców, uległ sfałdowaniu. Następnie nasunął się, wsparł się i wyrósł w gmach Czarnohory, w ten sposób, że na południowym zboczu grzbietu Pop-Iwana – Howerli, masy czarnohorskie otuliły czoło owej góry. Zawiera w sobie olistolity, tj. bloki obcych skał, wapienne i skał wulkanicznych ( bazaltów ). To wyraźniej widać podchodząc nieco wyżej, już ze zboczy piramidy, oglądając się za siebie w dół.

Jest wysoki na sześć łokci i jedną piędź. Na głowie ma hełm z brązu kamieni, ubrany zaś był w łuskowy pancerz z kosówki i roślinności subalpejskiej o wadze pięciu tysięcy syklów. Miał również na nogach nagolenice z brązu pokryte trawą i pasmem lasu świerkowego, upstrzony jasnymi skałami oraz brązowy, zakrzywiony nóż w ręku. Drzewce włóczni jego było jak wał tkacki, a jego grot ważył chyba ze sześćset syklów kamieni....... Czy strzegł dostępu do siebie??? Nie, nie...bronił tylko swego cudu, piękna krajobrazu, dzikości i pewnego rodzaju egzotyki i sentymentu. To wszystko podziałało na nas jak magnes, jak niewidzialna siła, która pojawia się z znienacka i nie daje o sobie zapomnieć.

Od przełęczy kierujemy się na południowy zachód, po chwili w prawo na północny zachód...hehehe.... przypomina się lekcja geografii w piątej klasie z nauką kierunków świata........Szlak wspina się coraz wyżej i wyżej, wije się malowniczymi serpentynami, zygzakami..... Do pokonania mamy prawie 500 m w pionie. Coraz ostrzejsze jest podejście. Idziemy równym krokiem, co jakiś czas przystajemy, by złapać głębszy oddech, wyrównać szalejące tętno. Przystajemy, by podziwiać piękno i majestat szczytów czarnohorskich....... patrzymy na Howerlę, Turkuł, Gutin–Tomnatyk, aż po majaczący w mglistej oddali  Pop- Iwana z Białym Słoniem........ wiele, wiele innych szczytów gór ukraińskich, wyraźnych albo tylko konturem zarysowanych, jakby malarz pędzlem przed nimi siną poświatę wymalował......Aparatów nie chowamy.....Słonko zaczyna walczyć z chmurami. Wiatr najpierw delikatnie szepta nam coś do ucha, z czasem zaczyna gawędzić coraz głośniej...... nagle jakieś struny brzęczą, podmuch wiatru się wzmaga...... czy będzie to walka żywiołów z przyrodą??? Wiatr w skalne organy się wdziera, nam włosy przeczesuje, układa nowe fryzury, zagląda do plecaka, może coś pysznego skubnie...... Do naszych uszu dochodzi też dźwięk dzwonków, widzimy kilka stad owiec. Niektóre są daleko, i wyglądają jak białe i czarne koraliki na zielonym tle, wolno przemierzające bezkres zielonych traw. Inne są blisko i widzimy pilnującego ich Hucuła, słyszymy jego pokrzykiwania, gwizdy, szczekanie psów. Jakaś taka nierealna sielanka.....Na szlaku coraz większe kamienie, nogi trzeba wyżej podnieść....kijki przynoszą ulgę, podeprzeć się można...... Ostatni odcinek szlaku to krótkie, ostre podejście z widokiem na góry i roztańczone chmury.... Pietros był dla nas łaskawy i ukazał nam dość często spotykane swoje spokojne oblicze. Dryblas...... wysoki, postawny choć szczupły, ogromny ale piękny, wyniosły, urokliwy...... Po godzinie wspinaczki zdobyliśmy go, zdobyliśmy dwutysięcznik.......Pietros to po rumuńsku „kamień”...... A na samym szczycie.......płowa jak żyto, mocno podgolona czupryna, upstrzona kamieniami, smagła cera, siwe oczy bystro przed siebie patrzące, ciemny wąs, twarz młoda, z dołeczkami wokół ust, orlikowata, a wesoła i junacka. Jakaś niepojęta łuna od niego bije, królewicz zdałoby się powiedzieć...... Jeszcze trzy lata temu stał tu kopiec z kamieni....Teraz stoi mała, drewniana cerkiewka - kapliczka, z powybijanymi szybami i utrąconą cebulą wieńczącą dach, częściowo spalona.......może piorun zagubionej błyskawicy zahaczył o nią??? Stoi wygięty ku ziemi krzyż ze smutnym Chrystusem......czyżby aż tak silne wiatry tu hulały, niszcząc wszystko co na swej drodze napotkają....przecież to my powinniśmy zdobywając ów szczyt czoła przed nim chylić, kłaniać się do ziemi....nie on.....Próbowali panowie go podnieś....zbyt solidna stalowa konstrukcja. Pietros uraczył nas imponującym widokiem na swych bliższych i dalszych sąsiadów....pochwalił się jakich znamienitych ich ma...... w kierunku północnym Pietrosul, czy leżący na południowy zachód Seszul ( 1726 m n.p.m. ) oraz całe pasmo Czarnohory, pasmo Świdowca a w oddali zobaczyliśmy nawet mętne Gorgany i po przeciwnej stronie Góry Marmaroskie.......

Byczymy się dość długo, jemy smakołyki przyniesione w plecakach, niektórzy gorącą herbatą częstują inni kawką ze śmietanką, pykamy fajeczki, robimy mnóstwo zdjęć. Mimo hulającego, wdzierającego się z każdej strony świata wiatru, mimo chmur, które myślą, że są na przedstawieniu teatralnym i za kotary się zatrudniły......ciągle zachwycamy się rozpościerającą się wokół panoramą..... Nagle nadszedł czas na niebywałą ceremonię...... Każdy uroczystą przyjął postawę, góra w posadach drgnęła.......oto na najwyższym szczycie tegorocznej wyprawy, w poczet członków tarnobrzeskiego koła z pompą „wciągnięci” zostają Paulina, Stefan i Sławek. Co za radość, euforia, uśmiech na twarzach.....oczy jasnym, promiennym  blaskiem  świecą, nogi do tańca zadowolenia nawet Sławka poniosły.......... Wiatr pochwalną pieśń dla nich wygrywa, chmury wyśpiewują serenady..... Wspólne zdjęcie nowych członków, potem i grupowe... każdy w tej chwili chce mieć z nimi pamiątkową fotkę....

Czas już schodzić. Teraz należało zaliczyć jakiś dłuższy kawałek. Tak nakazywała duma i wiara w siebie.... Zmierzamy na południowy zachód w kierunku Szeszula ( 1726 m n.p.m. ). Zejście jest łagodne, trawersem, które uracza nas piękną panoramą na szczyty czarnohorskie. Trudno oderwać wzrok od tych niebywałych, potężnych gór.... Nie trudzę się w opisie piękna jakie ujrzeliśmy.........żadne słowa nie oddadzą uroku, czaru, wdzięku i dostojeństwa owych gór, owych widoków...... cóż za magia powoduje, że wzroku oderwać nie sposób, aparatów nawet w pochmurny dzień nie chowamy????? Jeszcze  jeden, krótki postój z małym co-nieco na przepięknie pachnącej ziołami przełęczy pod Seszulem ( 1591 m n.p.m. ) oraz opowieściami rodem z mórz północnych, gór świata albo i niedostępnych pustyń...... Najpierw serpentynami, potem łukiem i powoli tracąc wysokość, droga nas prowadzi do lasu bukowo – jodłowego. Pierwsze krople deszczu, który z czasem staje się coraz silniejszy....Nie uniknęliśmy klątwie...... szukać winnego, nie sposób..... Dość szybko dochodzimy do Kwasów. Mijamy ruiny mleczarni, skręcamy w prawo i schodzimy zakolem do drogi, obok niedokończonej budowy bazy Mineralne Wody oraz wiaduktu na linii kolejowej. Przekraczamy  most na Czarnej Cisie. Tam czeka autokar..... on na szczęście w przedziwnym miejscu stał, jakby  magiczna budka w stylu schroń się tu, gdy leje, a do domu daleko...... 

Z Kwasów jedziemy do Rachowa, naszej kolejnej bazy noclegowej i wypadowej w góry położonej w dolinie Cisy, u zbiegu tworzących ją Czarnej i Białej Cisy. Ów miasto powstało w 1447 roku. Hmm...czy znasz jakieś legendy związane z tym miastem, z pochodzeniem nazwy??? Tak..... krążą tu po okolicy owe legendy i straszą.........czy jesteśmy wstanie poznać je wszystkie???? Według jednej, tutaj właśnie huculscy opryszkowie „rachowali” wartość swych łupów. A może to kupcy podróżujący z Węgier i Rumunii do Galicji , tu się spotykali, by ocenić swoje zyski??? Wywodzi się też od niejakiego Racha, który ongiś tu gospodarzył. A czy dobrze... historia go oceni........ To najwyżej położone miasto na Ukrainie ( 820 m n.p.m. ).  Miasto ma dużą różnicę w położeniu...500 metrów różnicy wysokości.......od najwyższego punktu 900 m n.p.m. do najniższego - 400 m n.p.m. Charakteryzuje się największą ( podobnie jak Wielki Berezny ) częstotliwością występowania burz....do 43 dni!!!! I akurat jeden z nich przypadł w udziale, gdy my tu gościliśmy........

Z samego rańca pytałam się kwiaciarki, pytałam wróżbity i prałata...... pytałam i listonosza....... dokąd dziś pójdę.....dokąd dziś dojdę....??? Szukałam Cię szlaku w kabałach i pasjansach, szukałam w poczekalniach na wszystkich dworcach świata........ a Ty jesteś tu.......wieko skrzyni uchyliłeś i rąbek tajemnicy odsłoniłeś........ Dawno, dawno temu, za morzami, za padołem nizin i wyżyn, w ciemnym lesie mieszkała Czarownica. Znała dużo różnych zaklęć i wydawało się jej, że jest najpotężniejszą Czarownicą na świecie.  Pewnego razu chciała rzucić zły urok na rycerza, który jej się spodobał......nie wiedziała tylko, że on jest.........potężniejszym Czarnoksiężnikiem, zwał się Świdowiec.......... Jest on jak jasna uliczka w bezpiecznej dzielnicy. Ubrany w kurtkę z polodowcowej skóry i zielone kowbojki z łan traw, na szyi ma wiązkę delikatnej kosodrzewiny jak złoty łańcuch a na każdym palcu pierścień z drogocennym kamieniem. Ma wyraźną nadwagę, jakieś sześć ton więcej niż dopuszcza moda......Jest długi jak cięciwy łuk otwartego na południe, długi  jak elegia o dzielnym żołnierzu, długi jak rodowód starożytny opiewający zaślubiny czy wesele albo jak poemat czy popis poetyckiego kunsztu. Pociągły na 25 km i wyższy niż 1500 m n.p.m. Na południu zaczyna się szerokim grzbietem Starej, na północ od której wznosi się dwuwierzchołkową Bliźnicą. Obraca się na zachód gdzie jego grzbiet ciągnie się przez dźwięcznie brzmiące szczyty.....Stoh, Tataluską, Todiaskę, Ungariaskę, Kurtiaskę po Tempą. Jak wiadomo, każdy ma ramiona......Jego są mocne, silne, dające oparcie w trudzie wędrówki, otwarte i gościnne jak wzgórze wawelskie w niedzielne popołudnie...... Na północy  ma kilka względnie krótkich ramion Podpuli, Berliaski, Tataruki, Menczyła. W kierunku południowym aż cztery, równoległe, bardzo długie grzbiety, sięgające do 35 km długości, zwane Płajami ( Apecki, Hłaskułowy, Stajkowy i Bliźnicki ).

Jest częścią rodziny Beskidów Połonińskich. Ma znamienitych sąsiadów...... w zachodniej zagrodzie mieszka Połonina Krasna, oddzielona od niego doliną Tereszwy. Na północnym zachodzie za sąsiada ma masyw Busztułu. Na północy przełęcz Okole wraz ze spływającymi spod niej Turbaczem (dopływ Tereszwy) i Czarną Cisą stanowi granicę z Gorganami. Od wschodu patrzy na Czarnohorę, przełomowa dolina Cisy ich poróżniła.  A na południu......jego ziemie sięgają aż do Karpat Marmaroskich.

Spowity mgłami tajemnicy, mroczny niczym cienie i wiecznie nieodgadniony – oto, kim jest, którego zwykło nazywać się Świdowcem. Obdarzony niezwykłym urokiem, budzi zachwyt w sercach strudzonych turystów w słonecznym dniu, dla których czas upływa spokojnie na całodziennej wędrówce, i zaintrygowanie tych, którzy mają się za adeptów sztuki tajemnej, gdy owiany jest mgłami. Lecz w odróżnieniu od nietuzinkowych czarodziei, siła jego bierze się z niego samego, nie mając przy tym nic wspólnego z magią mistyczną. Jego dusza zagadkowa stanowi wiecznie bijące źródło dla majestatycznej, nieogarniętej rozumem siły. Czarnoksiężnicy to ze wszech miar tajemnicze istoty, które posiadają niebywały dar. Lecz czym jest ów dar? Ta niepojęta spuścizna pulsująca w ich duszy, wypełniająca ciało i kształcąca umysł? Jest błogosławieństwem czy może przekleństwem?... Nikt tego nie wie. Nawet oni sami............... Z jakiej siły wydźwignął się ponad wszystko, z czego powstał na tej pięknej ziemi, z jakiego materiału Stwórca go utkał........ Terytorialnie zbliżył się do Gorganów, charakter jednak ma podobny do Czarnohory....może w dzieciństwie razem wzrastali...... Świdowiec urzeka rozmiarami bajecznie widokowych połonin i dzikich dolin z wysokogórskimi stawami. Na formowanie jego rzeźby ciała olbrzymi wpływ wywarło podwójne zlodowacenie plejstoceńskie, ślady których znaleźć można przede wszystkim na stokach północnych głównego grzbietu. Tutejsze doliny polodowcowe, piękne U-kształtne, których wzrokiem trudno objąć, mgłą się przesłaniają, chmurą zakrywają jakby wiecznie chłód lodowca minionych epok ich straszył....... w ich górnych częściach są wspaniałe kotły, pozostałe z lodowej epoki. Najpiękniejsze to Apszyniecki z dużym jeziorkiem, Worożewski z dwoma jeziorkami u stóp Tatulskiej, kolejne pod Todiaską, aż wreszcie Gereżewski pod Bliźnicą.

Ziarnko do ziarnka, kamyk do kamyka i wrosły w siebie.....Płaszczowiny ( nasunięcie o charakterze regionalnym, powstałe w wyniku przemieszczania i przeważnie sfałdowania warstw skalnych "odkutych" od podłoża, na którym się osadziły) kształt przybrały, skierowały się ku północnemu wschodowi i wschodowi. Zbudowany został ze zlepieńców i z twardych piaskowców fliszowych wieku kredowego, które miejscami tworzą interesujące wychodnie skalne. Jego północne stoki porosły lasy ( sięgają jedynie do 1300 m n.p.m. ) świerkowe i jodłowe, na stokach południowych i zachodnich zaś – przybrał się bukowymi, a pomiędzy nimi rozciąga się morze połonin. I my powędrujemy jego połoniną owiani chmurami i mgłami........

Wczesnym rankiem dwoma gruzawikami wyjechaliśmy z Jasini..... Jazda nimi dziś znów dostarczyła nam niezapomnianych chwil..... Przeżycia zbliżone do jazdy łazem po bezdrożach Borów Tucholskich...... Kierowca jakby jechał we mgle bez świateł..... niekoniecznie zawsze drogą...... czasem pędził na złamanie karku, i krew mroziło nam w żyłach, czasem wydawało się jakby stał w miejscu, wówczas mozolnie koła wtaczały się na wielkie kamienie wystające z potoku. Kierujący maszyną kręcił głową i może w myślach powtarzał...... „Nie pojedziemy dalej, gruzawik nie da rady” i za każdym jak to powtarzał wciskał gaz jeszcze mocniej..... W blasku słońca rozświetlającego nasze twarze, w pędzie wiatru rozwiewający włosy, mocno się trzymając by nie wypaść zza burtę na szalejącym kamienno-piaszczystym morzu........ dojechaliśmy na Przełęcz Okole ( 1193 m n.p.m. ). Poniżej wschodniej strony przełęczy znajdują się źródła Czarnej Cisy, na skłonie zachodnim źródła Turbata, dopływy Brusturianki wpadającej do Tereswy. W 1974 roku utworzono tu Hydrologiczny Rezerwat Apszyniec ochraniający uroczysko leśne z rzadkimi okazami roślin i licznymi źródłami dającymi początek Czarnej Cisie.

Ruszyliśmy leśną, wąską ścieżką, która w wielu miejscach ginęła nam pośród gęstych zarośli i młodników w kierunku południowo-zachodnim, by wejść w kosmatą chmurę, stromo wśród kosówki na Tatarukę ( 1710 m n.p.m. ). Czy byliśmy w górnej warstwie chmury czy w dolnej....tego nie odgadniemy.....ale jedno nam to dało, mogliśmy się poczuć jak w niebie. Było to niesamowite przeżycie, czuło się gęstą, wilgotną pierzynę przewalającą się przez grań i zupełną ciszę.....ciszę wszechświata nas otaczającego tak wokół nas szczelnie zaklejonego owymi chmurami. Czyżbyśmy w ukryciu mieli iść??? Gdzie jest słoneczko, które towarzyszyło nam w szaleńczej jeździe gruzawikiem??? Z nim zawróciło i zjechało na dół??? A może bawiło się z nami w ciuciu – babkę wystawiając nas na próbę??? Pogubią się w plątaninie bocznych grani, odnóg, ścieżek???? A gdzie obiecane widoki...... majestatyczne, ogromne, przedstawiające się z taką gracją uroczystości i blaskiem barw, że niemal swym patosem czyniłyby wrażenie jakby dusza się podnosiła, serce biło, myśl czytała szczyty stojące, rubinem wypisane na niebiosach, jakby długi wiersz Księgi Objawienia...........    Sam szlak nas poprowadził,  powoli coraz wyżej i wyżej, ku południowi na Trojaskę  (1707 m n.p.m.), leżącą już w głównym grzbiecie. .....Początek grani, w prawo ścieżka zaprowadziłaby nas na Podpulę przez Ungariaskę.... Tu miały rozpościerać się już niezapomniane widoki na Połoninę Czarną, na staw polodowcowy Apszyniec ............ Gniewali się wędrujący i przeklinali bogi, że im deszcz ustawiczny przeszkadza do drogi, że widoki zasłania. Tymczasem z boku czuwał nań rozbójnik chciwy. Puścił strzałę i...... ale że przemokły cięciwy, padła bez żadnej mocy. Zrazu przestraszeni, kiedy poznali, że deszczem zostali ocaleni, przestali bogi przeklinać, nie złorzeczyli już słocie...... Opatuleni ciepłymi, nieprzemakalnymi kurtkami wędrujemy razem grzbietem Świdowca. Zwracamy się teraz bardziej ku wschodowi.... deszcz siąpi nieprzerwanie, wiatr hula naokoło jak duchy w krypcie klasztornej.....nadal widoczność ograniczają włóczące się mgły i niskie chmury.

Postój „w  zaciszu” połoniny... kawkę czy herbatkę się na nim wypiło, jakby na ganku przed karczmą z widokiem na przepaście bezdenne i szczyty, które rosły w nieskończoność ...... Obszerna, niedzisiejsza z dużym podcieniem, z obszerną bramą prowadzącą donikąd, i kamiennymi ławami do siedzenia......Biały obrus, chleb z masłem, serem, małe sandwicze z jesiotrem lub ogórkiem, ciasteczka przystrojone połówką kandyzowanej wiśni, czekolada, tudzież inne wiktuały....... świeże powietrze, zielone łany traw ...oto były przyprawy i zastawa. Śniadanie na trawie....... A przy kubku herbatki miła, wesoła gawędka, bo wiatr hulał z drugiej strony gospody.

Todiaska ( 1762,9 m n.p.m. )... czy ją zauważyliśmy..... Wędrowaliśmy połoniną... raz w dół to znów delikatnie w górę...jak po łagodnych falach na morzu......jakby rzeką bez mostów, które zostały zniesione przez niedawną powódź. Jakby przeprawiając się w bród przez tę rzekę, zjeżdżając w nią szaleńczo, to znów idąc jej dnem wśród rwącej wody i ogromnych głazów i gramoląc się na przeciwległy brzeg....... Czy mgła kiedyś opadnie, czy podniosą się chmurzyska....... Niestety, wciąż tańczyła walca wiedeńskiego wokół nas, a chmury to obijały się to zalewały albo kłębiły się z nutką wahania między sobą, która ma pierwsza wejść na grzbiet Świdowca. Czasami wiatr trochę pozwalał na zobaczenie okolicy, ale to wciąż za mało. Cały czas idziemy przed siebie, wytrwale......krok za krokiem, w chmurach, wpatrzeni w ziemię..... Wiemy, że w dole po prawej, w kotle polodowcowym pod Todiską położoną nieco na południe od głównego grzbietu, leży największy staw Hereszaska. .......Nagle.....niespodziewanie pada na nas promień słońca! Słoneczna plama powiększa się, wiatr rozpędza mgłę w nieznanym kierunku i oto, przed nami pyszni się częściowo bezkresna połonina Świdowca. Otaczające nas góry jawią się jako coś nieziemsko pięknego. Lekko pofalowane grzbiety ciągnące się tam kilometrami, porośnięte tylko trawą mienią się odcieniami złotych i zielonych barw, kontrastujących z bielą i szarością chmur, błękitem nieba i granatem nielicznych jeziorek poniżej grani. Od południa trawersujemy Tatulską ( 1774 m n.p.m. )......Uderzający jest kontrast rzeźby stoków północnych i południowych grzbietu głównego. Stoki północne są bardzo strome, a ściany karów sięgające pod główny grzbiet, wręcz przepastne. Południowe przeciwne....jak przeciwne są kierunki świata.....Na ogół łagodne, pokryte rozległymi połoninami, przechodzą w stopniowo opadające Płajki. Wszystko roztapia się w powietrzu, w blaskach, staje się czymś niepokalanie czystym, kryształowym... Oczy spoczywają w tej harmonii barw nikłych, przeźroczystych, pełnych światła; w harmonii wzniosłości, przygniatającej potęgi, porażającej maleńkiego człowieka niezmierzonym ogromem. Grzbiet Świdowca właściwie jest równy, płaski i szeroki, bez wyraźnych przełęczy. Jest dość monotonny, jedynie Stih  ( 1707 m n.p.m. ) odznacza się piramidalnym kształtem, którego strawersowaliśmy od południowej strony. Stajemy na przełęczy pod Bliźnicą, na rozstaju dróg.......Dokąd teraz iść.....wzrok ucieka na południe w kierunku dwuwierzchołkowej Bliźnicy ( 1883 m n.p.m. ). Nawet promyki słonka ją oświetlają...... Może się pokusimy......to tylko półtorej godzinki podejścia.......nie, nie dziś musimy już schodzić. Przeszliśmy fragment jednej z najdłuższych połonin w Europie.....I  mimo ograniczonych widoków przez psotne chmury, mgły, które akurat dziś bawiły się w berka, wiemy, że jest tu bajecznie...... Jest tam zapewne niejedno takie miejsce, tak przecudne, tak wzruszające wręcz, że można byłoby zostać tam na zawsze...... mieć tam schronisko i móc chłonąć codziennie rozpościerające się wokół widoki, w zależności od pory roku.....zielone, żółtawe, miedzianozłote, brunatne, białe......, poezję czy muzykę gór..... Tak, tak..... jest tam takie, może nawet nie jedno, miejsce.......

Kierujemy się na wschód do turbazy Drahobrat. Jeszcze daleka przed nami droga....droga do Jasini...... Stąd nie musimy schodzić po nogach...... Zjeżdżamy gruzawikiem na "pace"..... pierwsza klasa......każdy ma miejsce siedzące. Już od samego początku zaczęło się  jak u Hitchcocka....to była jak podróż do nieba, chybotliwa przeprawa z duszą na ramieniu. Jeżeli wydaje się, że gdzieś się nie da wjechać, to na pewno ten wytwór ludzkiej myśli technicznej się tam dostanie. Wzbudza tumany kurzu,  trąbi na wszystko co stanie mu na drodze, wpada w kałuże, pryska błotem, kolebie się na wszystkie strony, niekoniecznie omijając dziury, doły i koleiny. Czasem widzimy jadącego przed nami innego gruzawika....... ale to na chwilę, ginie w kłębach piachu, kurzu, by znów pojawić się z naszej prawej burty albo daleko za nami........Łup!!!....Ups....Wpadliśmy w dziurę, podskok i bez hamowania jesteśmy już daleko przed mijaną „wypasioną” furą. Natychmiast stanął nam przed oczyma film „Baza ludzi umarłych” nakręcony mniej więcej na podstawie książki Marka Hłaski „Następny do raju”. Ni to „Camel Trophy”, ni to „Następny do raju” – ale wrażenia naprawdę mocne.

Ów terenową karawanę zakończyliśmy na skrzyżowaniu tuż przed Jasinią na 625 m n.p.m. Czas na zapłatę, na uregulowanie za kurs.....nasi chłopacy ostro wzięli się do pracy....15 minut i na pace ponownie zasiedli „pasażerowie”......tym razem niemi, spokojni, ale na pewno zdecydowanie ciężsi niż my.......

A dziś niedziela....... pytam się księdza, pytam plebana....pytam się małego aniołka co na kolumnie cichutko przysiadł i na Pana owieczki spogląda..... dokąd dziś dojdę???? Szlaku mój miły......Cała kompanija, by ich zliczyć nie miałam siły, na naradę się zebrała i rzecz taką uchwaliła...... Dziś czule się pożegnamy z piękną Ukrainą..... czule pożegna się wędrowiec i jego kompani......Mama i sędziwy Tata...... A gość weźmie tobołek i powędruje na skraj świata, bo już jego dola taka.....

            Zanim nasz koń mechaniczny nas do domu zawiezie w wir historii się rzucimy.....w sam środek Europy zajedziemy i do zamku szlacheckiego pognamy. Niedziela powitała nas pochmurnym porankiem...... opuszczamy gościnny Rachów i kierujemy się do Mukaczewa. Po ok. 20 km zatrzymujemy się w miejscowości Kruglij pomiędzy miastem Diłowe i Kostiliwka ( poniżej Rachowa ) , nad rzeką Tisą, która rozgranicza tam Masyw Świdowca od Czarnohory i Karpat Marmaroskich. Zatrzymujemy się w samym centrum Europy...... czy to prawda???? Jak było z jego wyznaczeniem...... Podczas budowy kolei w latach 1885-1887 wiedeńscy inżynierowie wyznaczyli w okolicy miasta geograficzny środek Europy - 47°56'3" N, 24°11'30" E. W miejscu tym ustawiono dwumetrowy betonowy obelisk z napisem Locus Perennis Dilicentissime cum libella librationis quae est in Austria et Hungaria confectacum mensura gradum meridionalium et paralleloumierum Europeum. MD CCC LXXXVII. Obok umieszczono tablice „Gieograficznyj  Cientr Jewropy” z objaśnieniem pomiarów.

A jak jest z tym naprawdę??? Czy tak bezspornie można go wyznaczyć???? Kto z Was wie, gdzie naprawdę jest środek Europy???? Zabawimy się i sami spróbujemy wyznaczyć???? Podpowiem Wam trochę faktów..... Jako pierwszy pytanie zadał 200 lat temu polski astronom Szymon Sobiekrajski.......nie wiem, czy siedząc i patrząc w swoje gwiazdy, czy akurat gdy dzionek był pochmurny, mglisty, nudząc się wyznaczył środek kontynentu??? Hmmm....nie pamiętam, jednak z wyliczeń wyszło Jemu, że to w Polsce, w Suchowoli koło Białegostoku znajduje się środek Europy....... Po tej informacji dopiero to rozpętała się bitwa, rozpoczęło się szaleństwo nie do opanowania, które trwa do dziś!!!! Niejedną prace naukową można by napisać o wyznaczaniu środka Europy..... Bo jeśli ktoś nie wie, to środki Europy leżą jeszcze w Niemczech, Austrii, Czechach, na Litwie i Białorusi, na Węgrzech, na Rumunii, w Słowenii i jeszcze pewnie w kilku innych państwach ....  Zjawisku temu, reżyser Stanisław Mucha poświęcił film dokumentalny "Środek Europy" (2004)...........

Wielu geografów, kartografów i geodetów wzięło na swe barki zadanie wyznaczenia środka starego kontynentu. Robili to różnymi metodami, na różne sposoby..... głowili się, liczyli, rysowali...... Jednak każdy z nich, zanim wziął do ręki ołówek, linijkę, cyrkiel, liczydło i bardzo dokładną mapę, musiał określić granice tej części świata.......

Z lekcji geografii każdy wie, że na wschodzie od Azji oddzielają nas góry Ural i rzeka o tej samej nazwie, która wpada do Morza Kaspijskiego. Zabawa dopiero zaczyna się na Kaukazie...... Wiele jest wersji...... Międzynarodowa Unia Geograficzna wyznaczyła ją biegnącą dolnymi biegami rzek Kumy i Donu a dalej przez cieśninę Kerczeńską i Morze Czarne. Idąc dalej Europę od Azji rozdzielają cieśniny Bosfor i Dardanele. Na Morzu Egejskim jedni wliczają wyspy należące do Grecji inni je wykluczają. Z południowymi, zachodnimi i północnymi krańcami naszego lądu jest łatwiej....wytyczają je wody Morza Śródziemnego i Oceany – Atlantycki i Arktyczny. Pozostaje jeszcze problem wysp...... to przecież 1/13 powierzchni kontynentu....zatem czy liczymy sam ląd czy z wyspami......właśnie…. co z Islandią, Maltą, Cyprem, Azorami, Wyspami Owczymi, Spitsbergenem i całym Archipelagiem Svalbard........ ???

Skoro już wiemy gdzie Europa się kończy, czas wybrać metodę......  Czy to będzie czworokąt wyrysowany dla krańców kontynentu na cztery strony świata, którego przekątne przetną się w punkcie będącym szukanym środkiem????? A może jednak wyrysujemy okrąg, w taki sposób, by na jego obwodzie znalazły się skrajne punkty Europy........ jego środek będzie środkiem starego kontynentu???? A Ty jak myślisz.....masz sposób??? Udało Ci się wyznaczyć środek Europy............???

Jeszcze zaszliśmy do „Koliby” na kubek gorącej herbaty i kawusi…niektórzy na pyszne lody owocowe…tak przed dalszą, długą i męczącą podróżą……Owa „Koliba” zaskoczyła nas swym wystrojem….. ściany jej na zewnątrz i wewnątrz ozdobione zostały przeróżnymi przedmiotami….. weszliśmy jakby do muzeum….. wisiały przeróżne narzędzia i przedmioty codziennego użytku….od tych najdawniejszych po dzisiejsze czasy…… niesamowita kolekcja…..nie sposób wszystkie eksponaty po kolei wymienić…… aż dech w piersi  zapierało. Po głowie kotłowały się myśli, jeden drugiego pytał….czy to możliwe…..skąd ten pomysł…jaka musiała być silna wola i cierpliwość właścicieli by wszystko uzbierać, zdobyć……zachwyciła nas swym bogactwem tutejsza „Koliba”……

            Ruszamy w dalszą drogę….niebo się przejaśniło, słonko wyszło i z całej swej mocy zaczyna przygrzewać. Nabijamy na liczniku kolejne kilometry, niektórzy zapadli w drzemkę, inni obserwują zmieniający się krajobraz za oknem…….mijane góry stają się coraz niższe, zaczyna dominować krajobraz niziny, z polami, łąkami….. Wjeżdżamy na Nizinę Zakarpacką….  Wjeżdżamy do Mukaczewa położonego nad rzeką Latorycą. Miasto to położone jest na skrzyżowaniu szlaków drogowych i kolei, co w przeszłości sprzyjało jego rozwojowi. Niestety powodowało też sprzeczki o prawa władzy nad nim, było areną ciągłych potyczek różnych nacji.... Miejsca, które warto zobaczyć.....jest ich wiele, my zajeżdżamy pod zamek. Zamek Palanka stoi na samotnym wzgórzu, wznoszącym się 60m ponad rzeką. Składa się z czterech części, stanowiących kolejne linie obrony: przedzamcza z suchą fosą i mostem zwodzonym, zamku niskiego z kolejną fosą, zamku średniego - koszar, arsenału i pomieszczeń gospodarczych oraz zamku wysokiego (starego). Do zamku wysokiego prowadził długi i wąski korytarz pod basztą, stanowiący pułapkę dla atakujących. Nas oszczędził, otworzył swe bramy..... ukazując potęgę budowli i odkrywając niejedną legendę..... Za czasów księcia Teodora Koriatowicza zaczęto kopać zamkową studnię. Włożono wiele pracy, a woda jak nie wytryskała, tak nie wytryskała. I wtedy księciu przyśnił się diabeł, który wskazał, gdzie kopać....Jednak nie za darmo..... Diabeł zażądał za to worek złota. Książę oczywiście przystał na to. Kopano we wskazanym miejscu i wnet woda wytrysnęła, ale książę uznał, że dać worek złota to zbyt wiele. Zastanawiał się, jak z tego wyjść. Wpadł mu do głowy świetny pomysł. Diabeł nie powiedział, jaki to ma być worek złota, więc dam mu niewielki woreczek. I tak zrobił. Oszukany diabeł odtąd siedzi w studni i wyje.... Na dziedzińcu stoi pomnik Teodora Koriatowicza - podolskiego księcia, spokrewnionego z wielkim księciem litewskim Olgierdem. Teodor Koriatowicz  po wygnaniu z Podola przez litewskiego księcia Witolda objął we władanie mukaczewski zamek. Ponoć trzymanie księcia za palec przynosi szczęście........

Nie można pominąć również stojącej na górnym dziedzińcu brązowej  statuy  Ilony Zrinyi z synem Franciszkiem II Rakoczego...... wiele par nowożeńców przyjeżdża i przy nich robi pamiątkowe zdjęcie....może to przynosi szczęście i pomyślność w małżeństwie????

Czas wracać do domu, do Rodzin, do codziennych obowiązków, pracy, by odespać wyprawę..……. Wróciliśmy do naszego czasu, na zegarku powróciła „stracona” godzina……wróciliśmy z krainy, gdzie czas płynie inaczej.…….

Tyle miejsc, tyle wydarzeń i wspomnień….. Pozostał klimat tych kilku dni, gitarowych wieczorków, z których jeszcze do dziś w uszach brzmią cudne piosenki,  zdjęcia i pranie na sznurkach…… I myśl, uporczywie krążąca w głowie: "Tam trzeba wrócić!"

 

                                                                                                            Natalka F.

{youtube}9YDkl2Sv8vw{/youtube}